Włodzimierz Nahorny

Nie pamiętam, kiedy zaczęła się moja znajomość z Agnieszką Osiecką, ale prawdopodobnie poznaliśmy się jakoś podczas festiwali opolskich. Było to bowiem jedyne miejsce, gdzie przyjeżdżali artyści różnych gatunków muzycznych. Ja wtedy na festiwal jeździłem jako członek orkiestry radiowej, także zawsze po tych wszystkich koncertach wspólnie spotykaliśmy się w „Pająku”, bądź w hotelu. Piosenka zupełnie mnie wtedy nie interesowała.

O ile dobrze pamiętam, to pierwszy tekst Agnieszka po prostu sama napisała do mojej muzyki filmowej. Ta piosenka nazywała się „Pytam zimowych gwiazd”. Od tego momentu rozpoczęła się też bliższa znajomość między nami, w związku z czym Agnieszka zaczęła sama przysyłać mi swoje teksty. Spotykaliśmy się niestety raczej sporadycznie. W zasadzie to ona bywała u mnie wtedy, kiedy miała jakiś interes, a wiadomo jaki interes można mieć do kompozytora – żeby zagrał coś, czy przegrał… A w związku z tym, że u mnie był instrument, wiadomo było, że to ona musi do mnie przyjść, a nie odwrotnie. Początkowo przychodziła sama, później z Magdą Umer, ponieważ wymyśliły, że powinienem napisać dla niej kilka piosenek. Spotykaliśmy się więc, żeby popracować nad tymi utworami. Z tego, co pamiętam, to odwiedzały mnie w moim mieszkaniu na Powiślu na czwartym piętrze, gdzie się biedne wspinały po wysokich schodach. Właśnie tam powstały dwie piosenki „Na strychu w Łomiankach” oraz „Dawne zabawne”.

Pamiętam, że najpierw Agnieszka i Magda przyszły, żebym wybrał sobie teksty. Następnym razem jak mnie odwiedziły, to ja już miałem gotową muzykę, tylko o tyle, że w piosence „Na strychu w Łomiankach” wyszła mi taka melodia, iż konieczna była jedna dodatkowa sylaba na początku. Wtedy zaczęły się długie rozmowy z Agnieszką, w których próbowałem ją przekonać, żeby dopisać „Gdzieś na strychu w Łomiankach” lub „A na strychu w Łomiankach” zamiast „Na strychu w Łomiankach”. Każdy z nas upierał się przy swojej wersji, w związku z czym dyskusja była bardzo męcząca. Ja uważałem, że melodia jest tak piękna, iż warta tego, żeby tę jedną sylabę dodać. Właściwie robiłem to samo, co ona – wykłócałem się o jedną nutę. Bez tej jednej nuty ta piosenka nie miała dla mnie w ogóle sensu, natomiast Agnieszka twierdziła, że z tą jedną dodatkową sylabą rozbija się zupełnie cały rytm piosenki, nastrój. Czasem były takie spory o jedną literę, sylabę, zdanie. A czasami dostarczała tekst z różnymi adnotacjami typu – tu bym chciała, żebyś coś pojęczał, pozawodził, poszeptał.

Twórczość Agnieszki kojarzyła mi się zawsze z Sewerynem Krajewskim, z którym ona wiele współpracowała. Jednak tak naprawdę doceniłem i objąłem to, co ona napisała dopiero w latach dziewięćdziesiątych na festiwalu Fama w Świnoujściu. Jednego roku na koncercie finałowym śpiewano bowiem piosenki Agnieszki Osieckiej. Wtedy właśnie zobaczyłem, jaki to jest ogrom jej twórczości. Niektóre utwory oczywiście dobrze znałem, ale nie kojarzyłem, że są to piosenki Agnieszki. Wtedy sobie zdałem sprawę, jaka ona była pracowita, a robiła przecież wrażenie człowieka bardzo luźnego, „luzackiego” wręcz. Zresztą ona taka była na co dzień. Ze wszystkimi była zawsze w najlepszych stosunkach. Nawet te nasze „kłótnie” przebiegały w atmosferze, która nie prowadziła do żadnej urazy czy konfliktu. Tak ją wspominam, jako miłego, przyjacielskiego „luzaka”, z którym można sobie pogaworzyć o wszystkim. A przy tym była skromna, nie chwaliła się tym, co stworzyła, nie podkreślała tego, po prostu, co chciała – to robiła. To było piękne.

Niestety, podstawą naszych stosunków międzyludzkich jest to, że nie doceniamy teraźniejszości, nie zastanawiamy się nad tym, że to może mieć jeszcze jakieś znaczenie. Spotykamy się z wieloma wspaniałymi ludźmi, nie zwracając niemal uwagi na to. A wypadałoby zatrzymać się na chwilę, pomyśleć, zachować w pamięci. Są cudowni ludzie, a my o tym nie wiemy, przechodzimy obok, ocieramy się, rozmawiamy, ale to głównie dlatego, że jesteśmy albo za bardzo na sobie skupieni, albo w tym pośpiechu w ogóle nie zauważamy, że ktoś jest wspaniały. Właśnie z Agnieszką tak było. Byliśmy młodzi, wszystko robiło się w biegu i nikt się nie zastanawiał nad wartością historyczną tych spotkań, czy tego, co w ogóle robimy. Wtedy się robiło na teraz, na jutro, nie myśląc o przyszłości. Nikt nie zaprzątał sobie uwagi myślami, że niebawem może kogoś zabraknąć.

Wysłuchała i spisała Joanna Mikołajewicz