Poeci piosenki – rozmowa z Agnieszką Osiecką (1972)

LIRYKA OBYWATELSKA

– Panuje opinia, że w moich piosenkach odczuwa sic wpływ mego dawnego zawodu dziennikarki. Jedna z moich pierwszych piosenek — ."Kochankowie z ulicy Kamiennej" była w pierwotnej wersji reportażem, później przerobionym na piosenkę. I gdy już zaczęłam pisać piosenki, mówiono mi, że są reportażami, co mi zresztą odpowiadało. Na styl moich piosenek wpłynęła współpraca z STS, który w latach 1957—60 stworzył specyficzny gatunek piosenki spoleczno-obyczajowej, piosenki dalekiej od panującej wówczas mody. Jarosław Abramów i Andrzej Jarecki — filary STS z jego bojowego okresu — określali te piosenki, jako lirykę obywatelską. Nie pisaliśmy o sprawach banalnych — przedmiotach, krajobrazie. zwierzętach, pogodzie… Tylko w atmosferze STS mogłam pisać takie piosenki, Jak np. „Okularnicy" czy „Życlorys". Wypłynęły one na szersze wody na festiwalu opolskim w 1963 r.

– Z czasem rozszerzyła pani krqg swoich zainteresowań, przede wszystkim na lirykę. Może po prostu w pewnym momencie mocniej zabito serce kobiety… 

– Może, choć prawdę mówiąc trudno mi uzasadnić to przejście do liryki. Chyba, że powołam się na stare powiedzenie, „że charakter człowieka zmienia się co 7 lat". W tym nowym okresie napisałam m.in. — wraz z Adamem Sławińskim „Operę spod ciemnej gwiazdy", która, poza fragmentarycznym wykonaniem estradowym w Filharmonii Narodowej, nie była grana w żadnym teatrze operowym. Właśnie jedna z arii tej opery ma tytuł „Charakter mi się zmienia co 7 lat". A wracając do pytania: po prostu we wczesnej młodości byłam, jak to bywa, agresywniejsza, a potem stałam się bardziej liryczna. 

– Niemniej sukcesy „Jabłoni" i „Apetytu na czereśnie" sugerowały, te zainteresują panią większe formy teatralne.

— W pewnym sensie tak się siało, gdyż właśnie w owych latach pisałam telewizyjne „Listy śpiewające". Był to bardzo poważny okres w moim flircie, a raczej romansie z muzyką, a to przede wszystkim dzięki współpracy ze Sławińskim. W ..Listach" dominowała liryka. ale na pierwszym miejscu była muzyka Sławińskiego. Ona głównie zostanie z tych piosenek. Nauczyłam się wówczas pisać dla znanych aktorów, Jak np. Barbara Ludwlżanka (która potrafi uczynić z piosenki dzieło sztuki), czy Kalina Jędrusik. Do większych form można chyba także zaliczyć film I moją współpracę z niezapomnianym Krzysztofem Komedą. Kilka naszych piosenek utrzymuje się repertuarze polskich piosenkarzy. 

– Szkoda, te zaniechane zostały przez autorów „Listy śpiewające". 

– Napisałam jednak podobną audycję pt. „Zielnik śpiewający" i nie wykluczone, że zrodzi się z niej cykl. Te większe formy marzą mi się, Jak chyba każdemu autorowi. Ale jak ktoś ml powiedział — moje małe formy nie przeradzają się w większe, tylko w dłuższe. Niemniej próbowałam pisać utwory pełnospektaklowe. „Jabłonie" były czymś pośrednim pomiędzy składanką a śpiewogrą. Jestem bardzo przywiązana do drugiej części tej sztuki, która próbuje ukazać sprawy mego pokolenia. Jednak pewnym osiągnięciem stały się dopiero „Czereśnie". będące pośrednią formą pomiędzy kabaretem a sztuką teatralną. Napisałam także dwie sztuki, które — chyba słusznie — nie weszły na sceny i ostatnio, po okresie pewnego zniechęcenia, przygotowaliśmy wraz z Andrzejem Zielińskim musical pt. „Dziś straszy", którego prapremiera odbędzie się w maju na nowej dużej, drugiej scenie STS, w „Rozmaitościach". Reżyseruje Wiiold Skaruch i najprawdopodobniej na pierwszych przedstawieniach (oraz gdy tylko im czas pozwoli) grać będą Skaldowie. W przedstawieniu wezmą m.in. udział: Krystyna Sienkiewicz i Bohdan Lazuka, którzy będą mieli niemało do śpiewania („straszy" w musicalu 20 piosenek), w sztuce opiewam śmierć poetessy Agafii, która ginie w damskim pojedynku, ale jest tak żywotna, że unosi się nad sceną. ogląda swój własny pogrzeb i reakcje bliźnich. Jest to okazją do obserwacji naszego otoczenia, okazja do liryzmu i czarnego humoru. Mnie się w tym wszystkim najbardziej podoba beatowa muzyka Andrzeju. 

– Czy nadal uważa pani. te musical to „sztuka z dorobionymi piosenkami?" Czy na pogląd ten wpłynął pobyt w Londynie — stolicy mustcalu?

– Takie musicale trudno uznać za dobre. Wartościowe przechodzą niezauważenie od tekstu do piosenki, tańca. Te elementy stanowią integralną całość, nie dostrzega się ściegów. Przykładem takiego „dobrze uszytego" musicalu jest ..My fair lady", utwór który kończy zarazem pewien okres w historii musicalu. Nowy zapoczątkował w 1967 r. ..Hair". Od tego momentu najlepsze musicale przypominają od strony dramaturgicznej worek. albo — jak kto woli — zbiór luźnych scen i piosenek pozornie ze sobą nie powiązanych. Zresztą w „Hair" Jest jeszcze jakiś zarys konstrukcji, gdy w wielu musicalach powstałych w latach
późniejszych, konstrukcja dramaturgiczna jest prawie żadna. Dużą porcję takich właśnie musicali widziałam na londyńskim festiwalu „fringe-theatres" — zespołów nie komercyjnych. Tam już w ogóle nie obowiązywały jakiekolwiek zasady konstrukcji dramaturgicznej. W większości musicali dochodził do głosu protest społeczny, którego dopowiedzeniem była świadomie brzydka muzyka, będąca protestem przeciw masowej muzyce rozrywkowej. Muzyka bardzo głośna, wrzaskliwa, nie mająca ani początku ani końca, grana na różnych bardzo dziwnych instrumentach. Przykładem takich musicali jest „Superman". Ale przecież z tych awangardowych musicali jednak z czasem coś przenika do teatru zawodowego. Jeszcze w 1967 r. w żadnym teatrze muzycznym na Brodwayu nie mogła grać gitara elektryczna, a jednak wkrótce przeniesiono tam „Hair".

Z musicali, które ostatnio widziałam w zawodowych teatrach londyńskich, zwróciłam uwagę na „Gospels", który Jest muzyczną wersją Ewangelii wg św. Mateusza. W porównaniu z musicalami ze wspomnianego festiwalu, ten ma wyraźną konstrukcję dramaturgiczną. Gra go zresztą zespół, jak na musical, raczej skromny przypominający naszą dawną „Stodołę". Aktorzy jednocześnie odtwarzają postacie z Ewangelii i siebie. Muzyka z pogranicza rocka i jazzu. Ale i ten, bardzo chyba typowy obecnie, musical wyraźnie odbiega swą formą od „My fair lady". 

– Czy pani zainteresowania większymi formami odsuwają na dalszy plan pisanie piosenek? 

– Wprawdzie od czasu „Listów śpiewających" przeważnie pisuję piosenki do większych całości, ale przecież także pisuję pojedyncze piosenki dla STS, na przyktau do nowego programu „Idzie nowe" czy do nowego „Dudka", a czasem po prostu dla Sławy Przybylskiej (z muzyką Święcickiego), z Ptaszynem Wróblewskim dla Łucji Prus i Andrzeja Dąbrowskiego. 

– Jaka jest pani zdaniem, piosenka dnia dzisiejszego? 

– Wiem chyba, jaka jest dnia jutrzejszego. Ludzie odczuwają potrzebę piosenki żartobliwej, związanej z realiami życia, bezpretensjonalnej muzycznie, gdyż — jak mówi Przybora — „Jesteśmy dość dosmuceni". sama zresztą brałam udział w tym dosmucaniu. Aż dziwne, że dziś polska piosenka jest tak smutna, gdy tradycje są zupełnie inne, choćby piosenek z okresu międzywojennego, a nawet i powojennego. Ten smętek często łączy się z pseudopoezją, czego dowody mieliśmy na tegorocznym przeglądzie piosenek studenckich w Krakowie. 

– Wiec może wrócić do tradycji piosenek STS, Przybory, Młynarskiego i… Osieckiej z czasów, gdy pisali takie piosenki. Zbliża się lesttwat opolski, który, jakby nie było, odgrywa w rozwoju polskiej piosenki niemałą role- Może da nam właśnie takie piosenki. Może też pióra Agnieszki Osieckiej? 

– próbuję. Ale… Przecież nie o to chodzi, aby złowić króliczka, ale by gonić go.

Rozmawiał: A. ROWIŃSKI
JAZZ – Rytm i piosenka, maj 1972