Mariusz Gradowski o płycie: Buty 2 Maryli Rodowicz

Mariusz Gradowski o płycie: Buty 2 Maryli Rodowicz

Mamy swoich mistrzów

 W polskiej muzyce od dawna zadziwia mnie jedna rzecz. Owa cezura roku 1980, zwana czasami „rockowym boomem”. To data graniczna, początek nowej ery, początek współczesnej polskiej pamięci muzycznej. Co było wcześniej? Prehistoria, dinozaury. Sami zresztą tak o sobie artyści „sprzed nowej ery” mówli, niby żartobliwie i z przekąsem, a jednak – prawdziwie: Dinozaury. A przecież wtedy, w 1986 roku, podczas pamiętnych koncertów w Sopocie byli w wieku Nosowskich, Staszczyków, Staszewskich, Waglewskich. Oni dinozaurami jeszcze się nie czują.
 Ta przerwana pamięć sprawia, że artyści, którzy debiutowali przed „nową erą” mają inny status: oni nie grają prawdziwego rocka (bo taki pojawił się dopiero po 1980 r.), grają niemodnie (bo moda pojawiła się po 1980 r.), nie mówią nic o rzeczywistości (bo o niej zaczęto mówić naprawdę po 1980 r.).

Patrzę na płytę Maryli Rodowicz Buty 2 i myślę, że ta przerwana pamięć jest szalenie niesprawiedliwa. Jej nowa płyta to bardzo dobry album. Nie ma w tym żadnej pobłażliwości (czasem tak się patrzy na artystów sprzed „nowej ery”, coś grają – ale to wszystko ramota). Album Buty 2 może konkurować z głośnymi płytami młodych artystów, jest aktualny, śmiało reaguje na to co nowego w muzyce się dzieje, a jednocześnie przypomina: polski rock nie zaczął się w 1980.
To bardzo bogaty stylistycznie album. Z jednej strony – dużo na nim soulu i funky (Znakomita Yokohama z rytmiką Sly and the Family Stone, saksofonowymi riffami i gitarowymi zagrywkami a la P-Funk, Dziewczyna pirat z ciekawą linią basu, Gdzie ta muzyczka z charakterystycznymi dla soulowych aranżacji chórkami). Obok tego gospel (Źródło Jan), folk (Zamiast wódkę pić) i rasowy rock (Drugi but – z jednej strony delikantnie przypominajcy glissandem hammondowym i chórkami What do You Want From Me Pink Floyd, z drugiej sięgający jeszcze głębiej, do Joe Cockera). Jest też to, do czego płyty Maryli Rodowicz przyzwyczaiły – spora szczypta pastiszowego spojrzenia na muzykę. Ów pastisz (podrabianie różnych stylów i rozwiązań) tym razem brzmi szczególnie ciekawie, nie popada – co czasem się artystce zdarzało – w karykaturę i parodię (najlepszym przykładem jest Ja Cię mam, które odsyła do ciekawszych muzyki tanecznej (Can’t Get You Out of My Head Kylie Minogue).

Album brzmi znakomicie i bez wątpienia jest to zasługa producenta Marcina Borsa. Zmierzył się z solidnym materiałem kompozytorskim (Seweryn Krajewski, Adam Sławiński, Jacek Mikuła, Katarzyna Gaertner) sięgając po młodą awangardę. Wśród gości pojawiących się na płycie Maryli Rodowicz są m.in. Gaba Kulka, Przemysław Myszor (Myslovitz) oraz Jacek Kita (instrumenty klawiszowe), Piotr Domagalski (bas) i Jerzy Rogiewicz (perkusja) czyli zespół Levity, na co dzień w jazzowej awangardzie, tu – w roli solidnego zespołu studyjnego. To zderzenie doświadczenia (Rodowicz), wysokiej klasy kompozycji i tekstów z młodym brzmieniem jest zdecydowanym plusem płyty Buty 2. Utwory śpiewane przez Marylę Rodowicz brzmią znajomo (np. interpretacje wokalistki, melodyka Krajewskiego, rytmika Mikuły), a jednocześnie zaskakują (posępne Tonę, szalona Yokohama, zbudowana na dynamicznych opozycjach piosenka tytułowa). Do tego wszystkiego – brzmią mądrze.

Buty 2 to właściwie album dwóch artystek. Maryla Rodowicz śpiewa bowiem teksty Agnieszki Osieckiej. To teksty późne, które umuzyczniono dopiero teraz. Jakże to inne słowa, od tych, które teraz słychać w popularnych przebojach. Przede wszystkim – nie ma tu prostej zdarzeniowości, jednowymiarowej wiwsekcji emocjonalnej, płytkiej refleksji. Tak się dziś nie pisze! Niewielu jest autorów, którzy potrafią pisać teksty tak gęste, jednocześnie fabularne i filozoficzne, śpiewne (zbitki spółgłoskowe i samogłoski nie przeszkadzają a pomagają), zręcznie korzystające z rytmiki języka polskiego (i szanujące akcenty słów), z bogatego słownictwa. Piszę o mocnym warsztacie, a przecież oprócz tego jest i ta jedyna w swoim rodzaju treść. To teksty, do których Agnieszka Osiecka nas przywyczaiła –  gorzkie, ale nie popadające w rozpacz (Tonę, Zamiast wódkę pić), delikatne, ale przełamane zdrową ironią (Pieśń miłości), opisujące świat, ale bez popadania w przesadną publicystykę (Yokohama), refleksyjne, ale nie pozbawione humoru (Nadzieja). Świat, który wyłania się z tekstów poetki jest światem prawdziwym, z krwii i kości, namacalnym. Zdumiewająca jest aktualność słów Agnieszki Osieckiej. A przecież – nie powstały one wczoraj, a nieładnych parę lat temu. Ogromna w tym zasługa kompozytorów i producenta płyty, którzy nadając tekstom Agnieszki Osieckiej współczesne brzmienie, podkreślili znaczenie jej słów dla naszego tu i teraz.

Maryla Rodowicz nie jest dinozaurem. Nigdy nie była, w latach 80. i 90. jako jeden z niewielu artystów „sprzed nowej ery” nagrywała płyty głośne, dobrze przyjmowane, popularne. Być może jej styl, image i niektóre pomysły artystyczne budziły niechęć młodszych odbiorców,  ale dziś trzeba im powiedzieć wyraźnie: Maryla Rodowicz nagrała płytę najlepszą od wielu lat. Byłoby pięknie, aby sięgnęli po nią Ci, którzy stracili polską pamięć muzyczną, a którzy jednocześnie pamiętają o dawnych mistrzach zza granicy: Mitchell, Baez, Dylanie, Simonie, McCartneyu, Cohenie. Otóż kochani: mamy swoich mistrzów, którzy wciąż są w formie, wciąż potrafią zaskoczyć i nagrać muzykę aktualną, przebojową i mądrą. Mamy swoją Maryle Rodowicz, mamy – całe szczęście – nowe teksty Agnieszki Osieckiej. Warto o nich pamiętać, bo mówią o współczesności niejednokrotnie więcej, niż ci, który się urodzili po 1980.

Ps. Łyżka dziegciu? Proszę bardzo. Nie rozumiem, czemu tak nowoczesna, tak śmiało odświeżająca brzmienie Maryli Rodowicz płyta została opatrzona taką okładką… Dostrzegam nawiązania do stylistyki psychodeliczno-hippisowskiej (charakterystyczny, „lejący” krój liter), ilustracje tekstów, te dosłowne (znoszone, wygodne buciory, dziewczyna pirat) i bardziej surrealistyczne (ptaszek kiwi – pasta kiwi z tytułowego utworu), specyficzny humor. Wszystko to jednak wygląda archaicznie i ma się nijak do zawartości płyty, nie zapowiada jej nowoczesnego kształtu, sugeruje „starą, dobrą Rodowicz”. A przecież to jest zupełnie nowa Rodowicz.