Rozmowa z Joanną Liszowską

Rozmowa z Joanną Liszowską

Joanna Liszowska – absolwentka Krakowskiej Szkoły Aktorskiej (2001); laureatka Nagrody Dla Najbardziej Obiecującego Studenta na Festiwalu Piosenki Aktorskiej Wrocław 2000; laureatka III nagrody i nagrody ZASP-u na tym samym festiwalu rok później , laureatka nagrody Grand Prix 2001 na Festiwalu Piosenki Artystycznej w Rybniku; wyróżniona w konkursie "Pamiętajmy o Osieckiej" w 2001; na Festiwalu Spektakli Dyplomowych w Łodzi otrzymała I Nagroda za spektakl "Rajski Ogródek".

– Jaka była pani droga do konkursu "Pamiętajmy o Osieckiej"?

– Mówiąc krótko trafiłam do konkursu przez Jerzego Satanowskiego, z którym zetknęłam się na Festiwalu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Byłam wtedy na trzecim roku studiów i wystąpiłam tam w dzień przeglądu szkół z naszym egzaminem "Ballady morderców" Nicka Cave’a. Wtedy Jurek zobaczył i usłyszał mnie po raz pierwszy. W 2001 na czwartym roku wzięłam już udział w festiwalowym konkursie i zaraz po nim Jurek zaproponował mi udział w warsztatach w Sopocie. Zaprosił mnie do Teatru Atelier im. Agnieszki Osieckiej.

– Czy był to pani pierwszy kontakt z piosenkami Agnieszki? Czy może wcześniej już pani śpiewała jej piosenki?

– Na pewno coś Osieckiej śpiewałam. W wannie to wszystko śpiewałam…(śmieje się), więc Osiecką również. Trudno jest mi skojarzyć, bo ja tak naprawdę dopiero po Wrocławiu zaczęłam myśleć o śpiewaniu na poważnie.

– Czy wyróżnienie w "Pamiętajmy o Osieckiej" przyczyniło się jakoś do pani udziału w spektaklu o Młynarskim reżyserowanym przez Magdę Umer, w którym obecnie można panią zobaczyć w teatrze Ateneum w Warszawie? Jak pani się tam znalazła?

– Nie samo wyróżnienie się do tego przyczyniło, jak podejrzewam, ale przede wszystkim spotkanie z Magdą Umer. Pierwszy raz zetknęłyśmy się ze sobą w Sopocie. To zetknięcie było dla mnie przemiłe i bardzo dużo mi dało. Jednym z utworów wybranych przeze mnie na festiwal była przepiękna piosenka "Jeżeli miłość jest". Jak to bywa najczęściej najtrudniejsze do wykonania są zawsze piosenki najprostsze. Tak samo było i z tą piosenką. Była dla mnie wyzwaniem, z którym borykałabym się pewnie długo gdyby nie Magda. To właśnie dzięki jej pomocy i wrażliwości odnalazłam siebie w tym tekście i ten tekst w sobie. Jak się później okazało moje wykonanie zostało jej w pamięci. Koncert Osieckiej był zresztą kilkakrotnie powtarzany w Warszawie, w radio, więc cały czas jakoś stykałyśmy się z Magdą. Natomiast potem usłyszała mnie na ostatnim festiwalu piosenki studenckiej, na 40-leciu festiwalu. Śpiewałam tam między innymi na koncercie "Złote indeksy" utwór "Dziura w całym", którego autorem tekstu jest Jan Wołek, a muzyki Janusz Grzywacz, obydwoje laureaci Złotych Indeksów. Prowadzącą koncertu była akurat Magda, która zapowiadała również i mnie. Wszystkie drogi prowadziły więc mnie do Magdy i jak się okazuje do Ateneum.

– Jak pracuje się z liryczną Magdą?

– Bardzo miło. Jeśli chodzi konkretnie o Ateneum i o ten spektakl, to w momencie, gdy zadzwonił do mnie Wojtek Borkowski i powiedział, że biorą mnie pod uwagę i jaka jest obsada, że Magda to napisała i reżyseruje, a on jest od muzycznych spraw i zapytał, czy pasują mi terminy, to odpowiedziałam, że jeśli faktycznie chcą mnie, to nic mi nie stanie na drodze, mimo iż w tym czasie miałam spektakl w Teatrze Wielkim!

– A propos obsady, to jak czuje się pani w tak doborowym męskim towarzystwie?

– Towarzystwo bardzo kuszące.. Nie ukrywam, że miałam jakiś dodatkowy stres, ponieważ próbowanie sam na sam z Magdą, to jest coś innego niż próbowanie w obecności na przykład Wiktora Zborowskiego, który nie wychodzi sobie na papieroska tylko siedzi i słucha. Z jednej strony było to stresujące, ale z drugiej przemiłe. Oni wszyscy, gdy słyszeli, że coś było nie tak, to proponowali, co zrobić, żeby było lepiej. Byli bardzo życzliwi.(…)

– Czy miała pani jakiś wpływ na to, co pani zaśpiewa?

– Ja nie miałam na to wpływu aczkolwiek od razu bardzo odpowiadały mi te utwory. Nie ukrywam, że największym wyzwaniem była "Polska miłość", ale to dobrze, bo ja lubię wyzwania.

– A co było większym wyzwaniem dla pani: Osiecka, czy Młynarski i co jest bliższe Pani sercu?

– A to jest trudne pytanie. Osiecka, ponieważ jest kobietą i od razu jest to niewidzialne coś, co czyni ją bliższą. Zawsze, jeżeli coś śpiewam, to przede wszystkim uwodzi mnie tekst. Jeśli wiem o czym śpiewam, nie ma znaczenia czy jest to Osiecka, czy Młynarski. Utwory jednego i drugiego autora są tak strasznie blisko życia, że śpiewając je człowiek musi włożyć w nie jakieś swoje doświadczenia, swoją wrażliwość. Tak naprawdę w każdy utwór, trzeba włożyć dużo emocji, zrozumieć tekst, wiedzieć o czym on jest. Często dotyka on nawet bolesnych doświadczeń. Nie jestem w stanie tego oddzielić, wykorzystuję czasem swoje doświadczenia nie tylko na scenie, ale również w śpiewaniu, więc są to wyzwania.

– Jeździcie po Polsce z piosenkami Młynarskiego. Czy to właśnie w czasie takiego podróżowania poznaje się naprawdę ludzi, z którymi się pracuje na scenie?

– Tak, na pewno. Im częściej się spotykamy, bez względu na to, czy jest to wyjazd, czy zwykła próba w teatrze, tym bardziej staram się poznawać panów, a panowie mnie, ponieważ cała reszta zna się w większości jak łyse konie.

Joanna Liszowska

– Czy autobus którym jeździcie w Polskę jest wesoły?

– Nie mam pojęcia, bo mam teraz taką sytuację, że za tydzień mam premierę w Krakowie, więc cały czas tam siedziałam. Oni jechali z Warszawy autobusem, a ja pociągiem, aczkolwiek bardzo sympatycznym przedziałem byliśmy z Maćkiem Stuhrem, z którym spotkaliśmy się na dworcu, więc jeszcze nie wiem jaki to jest autokar, ale na pewno jest sympatyczny i podejrzewam, że bardzo wesoły.

– Jest pani osobą bardzo zapracowaną. Jak to wszystko udaje się ze sobą pogodzić?

– Na szczęście jestem zapracowana! Ciągle sobie to powtarzam, jak już naprawdę nie mam siły, a jestem teraz w takim dokładnie stanie psychicznym jak i fizycznym. Wiadomo, że premiera jakakolwiek, a jeszcze z takim towarzystwem potwornie kosztuje, a nie było momentu, żeby w jakikolwiek sposób to odreagować, bo na następny dzień leciałam już do Wielkiego, a potem za chwilę do Krakowa na próbę, a wieczorem byłam znów w Warszawie na spektaklu i przez cały czas to tak wygląda. Szczerze powiem, że bardzo się cieszę, że jestem zmęczona właśnie tym, to znaczy robieniem czegoś, co naprawdę sprawia mi przyjemność i to są bardzo różnorodne rzeczy, ale jednak w zawodzie! Także daje się to wszystko pogodzić. Śmieję się, że powinnam już od PKP dostać nagrodę, jako honorowy pasażer. Ja już prawie wszystkich tam znam: obsługę Warsa o każdej godzinie, wszystkich konduktorów. Dwie godziny czterdzieści i jestem. To połączenie jest naprawdę błogosławieństwem. Jeśli jadę do Krakowa to powtarzam tekst z Krakowa i przestrajam się na to co w Krakowie i odwrotnie.

– Czy to, co pani obecnie robi można nazwać szczytem marzeń?

– Ja nie wiem jaki jest szczyt marzeń. Marzenia.. one chyba z każdym dniem też się zmieniają. Nie, nie mogę powiedzieć, że jest to szczyt marzeń. Myślę, że to, co się ze mną teraz dzieje, powoduje, że nigdzie nie mieszkam, tu jedną nogą, tam drugą, teraz jestem trzy dni tu, za chwilę jadę na tydzień do Krakowa. Na pewno bardzo się bałam tego, co będzie po szkole, jak będzie. Czy ja w ogóle będę coś robić? Jest więc bardzo dobrze, aczkolwiek przez cały czas gdzieś mam taki strach, no dobrze tu premiera, tam premiera, będę to grać przez jakiś czas, ale co dalej? Poza tym, rzeczywiście jest mi to jednak bardzo potrzebne zwłaszcza teraz, gdy jestem dwa lata po szkole, żeby przez cały czas robić nowe rzeczy. Wtedy się człowiek jakoś rozwija, a gdy tego nie robi, staje się skostniały. Ja na przykład, jak mam miesiąc wolnego w wakacje, to po tym miesiącu jest mi trudniej. Trzeba się rozgrzać w środku od nowa.

– Pracuje Pani bardzo dużo, ale czy to, że ma Pani tyle zajęć nie zawdzięcza pani również szczęściu, które pani sprzyja?

– Na pewno mam bardzo dużo szczęścia. Na pewno bardzo dużo daje mi to że śpiewam, śpiewałam i chciałam śpiewać.

– Odpukać w niemalowane. Przyznam, że trochę się pogubiłam w tym czym Pani się obecnie zajmuje. Jest tego bardzo dużo. Czy możemy spróbować to wszystko jakoś podsumować?

– Jest Ateneum i "Młynarski trzy elementy", jest Komedia "Chicago", Opera Krakowska "Człowiek z la Manchy", jest Teatr Stary "Damy i huzary", jest Teatr Wielki "Siedem grzechów głównych" i w tej chwili jest przygotowywany spektakl, premiera siódmego marca, "Monologi waginy" w Teatrze Stu w Krakowie. Aha, nagrywam jeszcze "Rajski ogródek" dla teatru telewizji, jakby tego wszystkiego było mało. Tak to się wszystko nałożyło.

– I od tego przybytku głowa nie boli?

– Oj, nie boli. Jest czasami zmęczenie. Na przykład wczoraj miałam pierwszą próbę otwartą przed publicznością "Monologów". Ja jestem potworny nerwus, chociaż po mnie tego nie widać. Wczoraj jeszcze to zmęczenie i potworny stres, którego nie byłam w stanie opanować spowodowały, że powtarzałam sobie "…a przecież jest tyle zawodów na "a", a sprzątaczka, a barmanka." W tej chwili na pewno nie zamieniłabym tego, co mam na cokolwiek innego. Tak naprawdę kocham to zmęczenie, te nerwy za kulisami, kurz sceny i cały ten jazz. Obym mogła jak najdłużej właśnie tak się męczyć.

– A czy nie doznaje Pani rozdwojenia albo roztrojenia jaźni?

– Mieszanie ról? Nie. To jest ciekawe, ale na razie do tej pory nie miałam czegoś takiego, że w trakcie spektaklu coś mi się pomyliło. Wydaje mi się to nie możliwe. Jak już w coś wchodzę, to już wchodzę i jestem dokładnie w tym, w czym mam być. Jestem na scenie, na estradzie i to jest moje miejsce.