Z Anną Smołowik rozmawia Anna Gołda

Z Anną Smołowik rozmawia Anna Gołda

AG: Pani Aniu, już ze sposobu w jaki odbiera Pani telefon bije niezwykła energia. Można powiedzieć, że kipi Pani energią. Skąd czerpie Pani te niespotykane pokłady energetyczne?

AS: Różnie bywa z tą energią…Ostatnio rozmawiałam z Panią Magda Umer i poskarżyłam się jej, że ogarnia mnie jakaś jesienna zaduma, a ona chcąc mnie jakoś pocieszyć odpowiedziała: „Minie, minie, ale w kwietniu…jak wyjdzie słońce”. Nie jest jednak z tą zadumą tak źle. Jestem smutna wtedy, kiedy nie mam co robić, jak nic się nie dzieje, ale teraz mam dużo pracy, bo przygotowujemy dyplomowy spektakl i to mój wymarzony,  czyli „Wiśniowy sad” Czechowa. Reżyseruje go młoda rosyjska reżyserka Jewgienia Safanowa. Praca nad tym przedstawieniem jest wręcz boska, cudowna, choć bardzo ciężka.

AG:  Czyli praca Panią tak uskrzydla?

AS: Nie tylko. Jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że mam cudną rodzinę, która mnie cały czas dopinguje. Rodzice byli ze mną w czasie przygotowań do koncertu „Pamiętajmy o Osieckiej”. Przyjechali na cztery dni do Sopotu i codziennie przychodzili na koncerty, a Pani Magda ich pozdrawiała ze sceny! Mam bliskich, którzy we mnie wierzą i nie pozwalają mi się poddawać. Jak jest źle, to zawsze mam do kogo się zwrócić. Ale to prawda, że praca, praca i jeszcze raz praca daje mi najwięcej energii. Działanie i dobra muzyka.

AG: Można zatem powiedzieć, że to młodość ze śpiewem na ustach tak Panią niesie?

AS: Tak, jak najbardziej. Mam nagrany koncert „Okularników”, który odbył się w Trójce. Jak jest mi bardzo źle albo ktoś mi powie coś niemiłego i gdy przestaję wierzyć w siebie i zaczynam myśleć, że to co robię nie ma sensu, to wtedy słucham sobie Ani Sokołowskiej śpiewającej „Pogodę na szczęście”, Janka Traczyka śpiewającego „Julitę” albo innych ulubionych piosenek. Przypominam sobie wtedy Sopot i wszystkich ludzi, którzy tam byli i od razu robi mi się lepiej.

AG: Zmieńmy troszkę temat. Znalazłam Pani nazwisko w agencji aktorskiej Gaża. Czy dzisiaj wszyscy młodzi aktorzy muszą korzystać agencji aktorskich?

AS: Tak, zgadza się. Przełamałam się i zapisałam się do agencji aktorskiej. Niedawno. Młodzi aktorzy teraz już w szkole zaczynają grać w serialach, jakieś epizody w filmach albo większe role w serialach i przez to niektórzy nawet muszą brać dziekanki. Taką pracę znajduje się właśnie dzięki agencji aktorskiej. To mnie troszkę przeraża, chyba kiedyś tak nie było, choć może …, a ja tylko o tym nie wiedziałam? Do agencji trzeba się samemu zgłosić i nie wszystkie chcą przyjmować. Najpierw ktoś musi nas polecić, np. „ Ta dziewczyna jest ciekawa. Będziecie mieli z niej pożytek.” lub coś podobnego. Ja jestem przykładem osoby, która nie grała jeszcze w żadnym serialu w trakcie szkoły.

AG: Mówi to Pani z radością czy żalem?

AS: Nie wiem czy z żalem. Chyba po prostu tego nie chciałam, bo nie chodziłam na castingi do seriali. Teraz kończę szkołę i najbardziej marzę o teatrze, o scenie, ale wiem, że praca przed kamera jest niezbędna, bo trzeba zarabiać pieniądze …

AG: To jest przykra konieczność?

AS: Może nie taka przykra, zależy od serialu na jaki się trafi. Nie chciałabym podawać tu tytułów, w których nie chciałabym brać udziału. Ale jest wiele seriali na bardzo wysokim poziomie, w których praca jest też nauką i to jest fajna rzecz.

AG: Skoro mówimy o graniu, wynotowałam sobie coś o Pani i scenie. Zacytuję, a Pani powie czytelnikom o co chodzi. „…za dojrzałość aktorską oraz talent włożony w kreacje postaci i magicznego świata”. Przypomina sobie Pani te słowa?

AS: Tak, tak oczywiście. To jeszcze z moich maturalnych czasów. Przygotowałyśmy ze znajomą z młodzieżowego domu kultury monodram na podstawie opowiadania „Czarownica” Cortazara.  Razem napisałyśmy scenariusz i przygotowałyśmy spektakl na jednego aktora. Wtedy zupełnie nie miałam pojęcia o graniu, nie byłam obyta ze sceną, ale była to świetna zabawa i nauka. Pojechałam z tym spektaklem do Suwałk na finał ogólnopolskiego konkursu monodramów. Tam na miejscu straciłam głos, ale ja mam szczęście do życzliwych ludzi i wszyscy mi pomagali. Dawali jakieś leki, odzyskałam głos na czas spektaklu i…dostałam Grand Prix. Było to świetne przeżycie i przygoda.

AG: Skoro bez pojęcia o graniu zdobyła Pani Grand Prix, to co to będzie jak ukończy Pani szkołę aktorską i będzie miała pełne pojęcie o graniu…

AS: Nie wiem, nie wiem, bo ja nadal nie jestem pewna czy czegoś się nauczyłam i czy już coś potrafię. Dzięki studiom aktorskim dowiedziałam się troszkę więcej o sobie, o swoich możliwościach i ograniczeniach. Do niedawna jeszcze nie śpiewałam, nie zajmowałam się tym profesjonalnie. Lubiłam sobie coś zanucić, ale mój głos nigdy nie wydawał mi się rewelacyjny. Spotkałam tutaj w szkole profesorów, którzy dodali mi wiary w siebie i pracowali nad moim głosem. To pan Profesor Marcin Przybylski powiedział mi żebym śpiewała, a moja mama go poparła mówiąc jeszcze „Realizuj marzenia” i w ten oto sposób zgłosiłam się do konkursu „Pamiętajmy o Osieckiej”.
Ale powracając do pytania o to,  czy coś więcej wiem o graniu niż przed szkołą,  to odpowiedź brzmi: ”Wiem, coś więcej, ale chyba jeszcze więcej wiem, czego nie wiem.”

AG: Nie ujmując nic Pani profesjonalizmowi, może ma Pani po prostu talent i szczęście w życiu, a czasem to więcej znaczy niż ukończenie niejednej szkoły.

AS: Szkoła w znacznym stopniu uczy warsztatu aktorskiego. Wielką naukę czerpię z zajęć z profesorem Zapasiewiczem. Miałam z nim przez trzy lata zajęcia i z pewnością bardzo mnie one rozwinęły. Spotkałam tu wielu profesorów, od których dużo się nauczyłam. Szkoła jest bardzo ważna, jeśli chce się być aktorem zawodowym, tzn., jeśli się chce grać w teatrze, bo jak wiemy w serialach i filmach gra coraz więcej osób, które nie ukończyły szkoły aktorskiej. Teraz na czwartym roku nie mamy już zajęć, tylko gramy spektakle. Podczas wakacji zrobiliśmy spektakl na podstawie jednoaktówek Pintera, który się nazywa „Lokatorzy” w reżyserii Władysława Śmigasiewicza. A teraz właśnie, jak już wspominałam, pracujemy nad „Wiśniowym sadem”, gdzie będę grała Raniewską. Bardzo mnie to przeraża, ale  jednocześnie to wielkie wyzwanie. Zobaczymy jak będzie.

AG:  Ale wracając do konkursu „Pamiętajmy o Osieckiej”. Czy po nim coś się zmieniło w Pani życiu, coś się wydarzyło?

AS: Wiele się zmieniło, ponieważ ludzie, których tam poznałam uwierzyli we mnie i zapewnili, że mnie cenią. Usłyszałam wiele miłych i budujących słów od profesjonalistów m.in. od cudownego Pana Jerzego Satanowskiego i cudnej Pani Magdy Umer. To oni mówili mi, że trzymają za mnie kciuki, życzyli powodzenia i wierzyli we mnie. Dodali mi wiary w siebie, której bardzo potrzebowałam. Otrzymałam też kilka zaproszeń na inne konkursy i festiwale, bo ludzie zaczęli mnie poznawać. Takie osiągnięcia i nagrody liczą się w środowisku. Przede wszystkim liczą się jednak dla mnie ludzie, których tam poznałam i z którymi ciągle spędzam czas, bo my wszyscy zaprzyjaźniliśmy się tam, podczas warsztatów w Sopocie. Dzisiaj spędzamy razem Andrzejki. Najważniejsi są ludzie i wiara w siebie.

AG: Proszę powiedzieć jeszcze kilka słów na temat koncertu w Praniu, w którym brała Pani udział.

AS: W Praniu (na Mazurach) byliśmy razem z „Osiecką” po tygodniowych warsztatach w Sopocie. Zaraz po finale, wszyscy razem świętowaliśmy całą noc i o mało nie spóźniliśmy się na pociąg! Tam nad jeziorem, w leśniczówce „Pranie” śpiewa się dla tak życzliwej widowni, która nie wiadomo skąd pojawia się w środku lasu! Nagle zjawia się tłum ludzi. Siedzi wpatrzony i słucha. Tam była niezwykle magiczna atmosfera i dostałam tam nagrodę publiczności, która w przyszłym roku, gdy będzie kolejna edycja konkursu, zaowocuje moim recitalem w Praniu i to jest boska sprawa !!!  

Pozostałe fotografie Kasi Warno