(Tyrada napisana pod wpływem audycji telewizyjnej pt. Paryż — Warszawa, ok. 1977 r.)
Dwie chałtury za ścianą
zagrały równocześnie…
A ta jedna — nad Wisłą,
a ta druga — w Paryżu,
a ta jedna — z batystu,
a ta druga — ze spiżu,
i już grają, gadają,
katarynka się kręci,
już umyte — studentki,
ogoleni — studenci.
U Fukiera — pijacy
postawieni do kąta,
dzisiaj kurdesz na tacy,
a w rozumie — Kołłątaj…
Przyjechali Francuzi,
jak Francuzi, to buzi,
chałturzysta tamtejszy
z kupą wdzięku swawoli,
on ma chyba coś z gejszy,
a my — z soli, my — z roli…
Dwie chałtury za ścianą
zagrały równocześnie…
A ta jedna — z kiełbasą,
a ta druga — ze serem,
i już ma się ten fason,
i już rusza się w teren:
Francuz szczypie boksera,
bokser cały w manierach…
(pani myśli, że odda? —
skądże znowu. To program).
I ta moja Warszawa,
ach, ta moja Warszawa,
taka żwawa się robi,
taka żwawa i klawa,
każda blizna stolicy
wystawiona na stragan,
w malowanej piwnicy —
język Sartrów i Sagan,
święte gruzy Warszawy
już się topią w bonżurach,
płyną bzdury po sznurach i po górach, po chmurach…
Jest i gala, i bomba,
i orkiestra, i trąba,
i ta duma juhaska,
i te burze w oklaskach,
ówdzie tancerz jak motyl,
ówdzie panna-syrena,
no i kawał roboty —
kawał pięknej roboty —
odwaliło też serce Szopena…
A do tego hopsasa,
i profesor — do pasa,
no i Jan z Czarnolasa!…
To wychodzi z nas klasa,
i po lasach, pampasach,
ej, w kremplinach, w atłasach,
w wygibasach, ciupasach,
przebierańcach, golasach, ejjj!!!…
…już wrzesień, kochanie, już wrzesień,
narzuć palto, bo noce są chłodne,
świtem piwo przywiozą w Geesie,
i pantofle do Żony Niemodnej.
Jeśli chcesz, to się dziś nie upiję,
będę liście na drzewach rozwieszał…
Słuchaj, miła… W oddali gdzieś wyje
czwórka koni, co ciągną fortepian:
„panowie, szanujmy Europę" —
to te konie tak wyją jak hiena…
Panowie, szanujmy Europę,
— Europo, uszanuj serce Szopena!