Agnieszka Osiecka z „Czytadła“
Czytam tomik Agnieszki Herman pod tytułem Zapisane światłem (Biblio¬teka „Magazynu Literackiego" tom III, Warszawa 1995) i sycę się nim. Agnieszka Herman jest bowiem poetką liryczną i – jako taka – kreśli starannie wizerunek swego ukochanego. Otóż podoba mi się, że mężczyzna ten jest nagusem. Wcale się to tak często w polskiej poezji damskiej nie zdarza. Zazwyczaj niewiasty popełniając swoje niedyskrecje erotyczne opisują mężczyznę ubranego, zresztą nie tylko Polki. Ale zwłaszcza Polki! Jasnorzewska-Pawlikowska, ta szelmutka, która lubiła porcelanowy pantofelek opierać chłopcu na głowię – ta demoniczna i liliowa, jakże kobieca kobieta, ta istota, która miała miejsca erogenne rozsiane nawet w maszynie do pisania – jawnogrzesznica – uwielbiała wszakże opisywać mężczyzn kostiumowych. Jak wiemy ze szkoły – Krakowiacy i Górale, marynarze i lotnicy to dla niej nie pierwszyzna.
Nigdy nie zapomnę, że jeden na białoubrany oficer marynarki (archanioł bodajże?) wynurzał się w mundurze nawet z kąpieli! Wieszczka nasza, Wisława Szymborska, ukazuje mężczyznę ubranego w metaforę. Kiedyś imię jego było różą, dziś jest kamieniem. I basta.
Jeśli dobrze pamiętam (bo cytuję z pamięci), pierwsza w Polsce poetką łóżkowa – Małgorzata Hillar – wspomniała swego czasu, że jej mężczyzna jest kotkiem (…leżę pod tobą mój kotku…). No, w każdym razie znowu odziany, w futerko tym razem. Emily Dickinson (a ja zaliczam się do plejady tłumaczek Emily Dickinson) opisywała mężczyznę z wysokości pierwszego piętra. Był to stateczny obywatel stanu Massachusetts, ubrany w popielaty garnitur i pogrążony w inteligentnej pogawędce z wujem. Taki kochanek ma doprawdy małe pole manewru. Jedyne, co może zrobić dla dobra Poezji, to nie łysieć.
Moja ukochana poetka współczesna – niedoceniona i brutalna Ewa Joanna Jarzymowska – ubiera dla odmiany swego ukochanego w szatkę wstrętu, który w niej wzbudza: …potem mlaszcze głośno, gdy z godnością ofiarnego zwierzęcia idę ku wodzie…
Na tle tych wszystkich jakże pięknie kochanych, ale ciepło ubranych męż-czyzn kochanek Agnieszki Herman zdecydowanie wybija się na pierwsze miejsce. W końcu idzie maj! A po maju czerwiec!
No więc proszę: Mam na języku słony smak niespokojnej skóry… Zapach perfum zza ucha… Albo: Odwracasz mnie do siebie i nagle rozumiem – jest w nas coś większego niż tylko my sami. Brawo, naprawdę brawo!
Z drugiej strony zastanawiam się nieraz nad tym, jak czują się kochankowie poetek Czy podoba im się, że są opisywani? Czy wstyd im przed kolegami z pracy? Moja pedantyczna mentalność wyodrębnia cztery typy mężczyzn tor-turowanych lirycznie przez poetki: potwór, szaleniec, obojętny i misiaczek.
Potwór jest najpopularniejszy. To jest ten, co jeszcze dzisiaj ma słoną skórę, a już jutro – myk, myk. Wielbicielka potwora jest zazwyczaj masochistką i pe-tentką. Niżej podpisana ma wielkie zasługi na tym polu. Tak się na przykład kiedyś pisało: Tkwić przy tobie w szarej sukience i podziwiać, jak oddychasz! Dopiero niedawno rodzina mi powiedziała: „Agnieszka – czy to był jakiś astmatyk?"
Szaleniec to jest ten typ, co znika, potem rżnie sobie żyły, a potem pojawia: się z Tamtą Drugą.
Obojętny to wiadomo. Dla niego pisze się: Rzuć choćby szyszką w moją stronę i tak dalej.
Misiaczek ma najgorzej: poetessa daje mu do zrozumienia, że nie nudzi się z nim w łóżku, ale rano nie ma z kim pogadać na taki temat, czy wszechświat jest rurą. Pamiętam na przykład efektowny debiut panny Jankowskiej, która w końcu lat siedemdziesiątych wstrząsnęła wyobraźnią Trójmiasta: ciągle stawiała tego swojego chłopaka do kąta!
No i teraz wraca pytanie, jak się ci wszyscy mężczyźni czują? Idzie na przykład człowiek do firmy i czyta o sobie w prasie literackiej: Chudniesz, bled-niesz, jest cię coraz mniej. Albo: Umieram z nienawiści do miłości. Albo: Klejnot, który straciłam, nie wiąże się w żaden sposób z podbrzuszem.
No, przecież będą się nabijać z nieszczęśnika!!! (Wszystkie ww. cytaty z Joanny Jarzymowskiej). Pół biedy, kiedy mężczyzna sportretowany jest pastelami. Kobiety jednak pod wpływem „Twojego Stylu”, psychoterapii i ogólnego podenerwowania stają się coraz bardziej niedyskretne i łatwo możemy sobie wyobrazić taki na przykład wiersz współczesny:
Obudziłeś się spocony –
kołdra jeszcze dyszała nami –
wtem ujrzałam bezwiednie –
nie zdjąłeś na noc skarpet!
No, to już jest naprawdę cios w samo serce..
Gdybym ja na przykład była kochankiem poetki, to może najbardziej bym się głupio czuł, gdyby mi pakowano metafizykę do łóżka. I o to mam doprawdy pretensję do solidnie utalentowanej Agnieszki Herman, że trochę za dużo jest w jej poezji kosmosu i wszechświata pod kocem: Czas na ratunek wzywam, choć wiem, że on mnie zniszczy… Czas przewieszony przez bezlistne gałęzie… Indzie się rodzą, ludzie umierają… Żebrząc modlitwy układam, czas na ratunek wzywam… Jutro nas tu nie będzie, jutro nas tu nie będzie… Albo: …I już siebie nie możemy usłyszeć – wtłoczeni w różne wymiary pulsujących galaktyk.
…No więc ja bym się za tę galaktykę i; trochę obraził. Kupiłem granatowe irysy, ugotowałem barszcz, byłem natchniony w łóżku, rano przyniosłem świeże bułeczki, a teraz ze zdumieniem czytam, że – galaktyki się nie podobają!!!
…Wracam do siebie: ogromnie mi przypadła do gustu druga część tomiku Agnieszki Herman — piosenki. Dawno nie czytałam piosenek i z radością widzę, że są zgrabne i ogromnie osobiste, i może często mądrzejsze niż te galaktyki.
…Nie obiecuj, że mnie weźmiesz do Paryża,
Nie masz czasu, ja rozumiem, jest ci przykro,
Nie obiecuj, że pójdziemy dziś do kina,
Ja z kimś innym się wybiorę, będzie miło.
Bardzo ładne!