Pięć białych gam

Agnieszka Osiecka „Czytadła“

Nieraz myślę o losie mebelka wystawionego na klatkę schodową. Kto ich nie zna tych nieboraków? Przeważnie to jest taka mała brązowa szafka. Dwie szuflady, jakiś blacik. Dawniej mieszkała w Śródmieściu u kogoś w domu. Cieszyła się jakim takim szacunkiem. Ala bez przesady. Czasami zwracano się w jej stronę i mówiono: kiedyś trzeba będzie to usunąć. Po paru latach za-oszczędzono jakieś pieniądze i kupiono podobne meble. Szafkę wystawiano do sieni, na półpiętro, i powiedziano sobie, że w przyszłym tygodniu wywiezie się ją na letnisko lub odda na biedne dzieci. Ale w końcu nie uczyniono tego i mebelek przyjął się w sieni, na półpiętrze. Ktoś z sąsiadów postawił nawet na nim miskę. Niech sobie stoi…

Co innego gdyby szafka zaczęła skrzypieć albo gdyby narkomani zrobili sobie z niej skrytkę. Gdyby zaczęła rozrabiać po nocach, rozrabiać, urządzać awantury i domagać się miłości. Wtedy – rzecz jasna – usunięto by ją na dobre paroma kopniakami. Ale jak tak, to tak. Niech stoi. Byle się nie pchała z powrotem do mieszkania i w ogóle: niech zna swoje miejsce. Niech zna mores.

Nie cierpię tego: znać swoje miejsce, znać mores. To jest nadzwyczajnie obraźliwe. No, ale co robić, myślę o tych meblach z sieni dzień po dniu i noc po nocy, bo nie mogę nie myśleć. Z wieloma mi się sprawami to kojarzy, przeważnie z okrucieństwom serc ludzkich i nieludzkich, ale dziś – luźno – skojarzyło mi się to z takim zagadnieniom: dlaczego wiersze młodych poetów wydaje się w małych formatach? Czy aby nie po to, aby znali mores, żeby znali swoje miejsce??? Że ten starszy, ten dorosły i ten, co daje pieniądze – to jest ten duży, a ten co pisze – to jest ten mały? Mały, czyli dzieciuch, czyli dzidzia, czyli bobas, tak?

Te małe formaty nadają debiutom poetyckim charakter bibelotu, sztambucha. I to bez względu na to czy odzywasz się głosem rozwścieczonego skina, czy trąbą metafizyczną, to ten format wlecze się za tobą.

Dziś mam chęć odnotować kilka takich książek wydanych – w moim odczuciu – w za małym formacie; choć i ja do tych książek pasuję po prawdzie jak ciotka z Głuchołazów odwiedzająca wnuczka w Jarocinie… Mam na myśli białą serię autorów „brulionu”…

Najbliższy mi się wydał tom Jacka Podsiadły Arytmia, ale bo toż najspokojniejszy chyba, najmniej oddalony od poetyki mojego pokolenia: Nie nie byłem wtedy szczęśliwy, choć kraj dzieciństwa aż poraża słodyczą. Liść porzeczki inaczej pachniał, inaczej smakował…

Podoba mi się też swoista gorzka skromność, zgoda na niewiedzę naszą, na niewinność. Wszędzie nam towarzyszą małe: „nie chcę", „nie wiem", „nie umiem".
A już co najbardziej w tej poezji mi miłe, to to, że jest bardzo „do czytania", podobna do opowiadań, opowieści, reportaży i listów. Na przykład „List Jacka Romaniuka (pocztą rzeczną)”, „Nęcą (dręczą) mnie podróże”, czy też „Pochłania nas otchłań” (…buty do gry w piłkę. Pocztówka z Chaplinem…).

Pan Podsiadło mógłby z łatwością pi¬sywać poetyckie scenariusze filmowe. To znaczy: mógłby, gdyby chciał. Ale czy chce, to Bóg raczy wiedzieć, ponieważ niczego się o autorach serii „brulio¬nu" nie dowiadujemy. Żadnych życiorysów, żadnych zdjęć. Jedyna szansa, jaką daje wydawca, to brodzenie po datach. Czytam tedy i powtarzam, niczym do słuchawki telefonicznej: „Kto mówi, ale kto mówi???".

Inny tomik z białej serii „brulionu" to Nibyt Roberta Tekielego. Są to wiersze wąskosłupkowe, przeważnie. Na przykład:

Kałuże
br
niemy niemi nie
my przez kał
uże w k
raj rad
o
sny


Niektórzy ludzie uważają, że tego ty¬pu poezja to jest tak zwana tylko zabawa słowami. Ale tak chyba nie jest. pan Telieli jest zbyt stary na to (Nibyt pochodzi z lat 1985-80) i wie, że możliwości lite¬ratury traktowanej jako klocki lego są na wyczerpaniu. Toteż jego wąskie słupki wiją się, jak piskorze w poszukiwaniu głębszego znaczenia i bywa, że je znajdują. Mnie się podobało to:

sen
s

Można to rozumieć zarówno jako sen śniony przez rozzłoszczoną żmiję, jak toż jako SENS rozłożony na dwie nierówne połówki, a przez to niejako ośmieszony, niekonkretni’, czyli właśnie – no przykład – Sens Śniony. Można też i rozważyć okoliczność plastyczną całej sprawy: „S" samotne i wydzielone figluje sobie jak swobodny fidrygał, natomiast _S" w słówku ,.Sen" stoi równo i pokornie wśród innych kolegów jak zupak na paradzie.

Tom Dezerter (teksty z lat 1981-93) wyszedł spod pióra mężczyzny, który się podpisuje Krzysiek Grabowski. Oczywiście, podobnie jak i o pozostałych jego kolegach nie za wiele wiem, ale jako Agusia Osiecka dostrzegam, że poeta ma duże zacięcie w kierunku piosenki. Jego wierszo to coś w rodzaju poetyckiego hard-metalu; aż proszą się o muzykę!

Jestem głupi,
mam pierdolca.
w uchu kolczyk,
w dupie stolca.
Ciągle płyną na mnie skargi,
ciągle z ludźmi mam zatargi.
Jejejestem wredny leń…

Albo:

…Nikt nie wie co to wolność,
Nikt nie wie co to godność.
Nikt nie wie czego chce.
Nikt nie pytał o to mnie
O Anarchię…

W wierszach Grabowskiego są też i mniej hard-metalowe tony […nikt mnie już więcej nie zdoła przestraszyć, czy stoimy razem w ruinach i złomie)… I jedne, i drugie wiersze rada bym usłyszeć i zobaczyć na scenie, w dosyć dużym huku. Kojarzy mi sio to z Majakowskim, z „Operą Buffo" anno 1994.
…I ostatni z poetyckich tomików bia¬łej serii: Nieudana Pielgrzymka Krzysztofa Koehlera. Tu coś mnie razi – pew¬na skłonność do patosu:

…słowa wyrzucane
w błysk powietrza.
Grota: Bezmiar.
Ulice: Światła.


Ale może to we mnie jest jakiś feler, skaza kabaretowa, niechęć do wagneryzmu? Bo z drugiej strony czuje się przecież, że pan Koehlcr nie papuguje specjalnie nikogo i że to on sam, osobiście, błąka się po śniegach, mokradłach, koreach, łąkach, bezlitosnych ramionach śmierci i – może najbliższych mi z tego wszystkiego – Gorlicach. Jeden wiersz podobał mi się ogromnie, choć może był najbardziej tradycyjny i piosenkowaty, wiersz o Sylwestrze:

…Noc była łapczywa
jak młody pies,
czatowała już na rogatkach
światła, każdy gest

miał przedsmak
nocnego czuwania.
Gdzieś, chyba
w Jaśle,
wrócił mróz…


Najbardziej osobliwym tomem białej serii – tych kilku książeczek, które trzymam w rękach – najbardziej nosorożcowatym stworem literackim jest dzieło prozą (?), napisane przez pana Artura Kudłatego-Kozdrowskiego. Już tytuł mó¬wi sam za siebie:

Tomek
w poszukiwaniu Tomka
na piętach Smugi.

Dodano jeszcze, że to jest metaantypowieść…

Kiedyś powiedziano by może, że to jest prowokacja literacka, ale chyba nie… chyba nie warto byłoby pisać grubawej książki tylko po to, żeby zdenerwować paru jakichś nieznajomych ludzi. Ta książka przypomina mi Witkacego i Winawera. Siedzi tu w bardzo oryginalnym sosie stylistycznym masa różnych elementów: szpiegostwo, cybernetyka, humanistyka, pornografia, dziennikarstwo. Kasia z opalonym brzuszkiem, a nawet Praga czeska i kawiarnia „Smary i Śruby". Niegdyś można by było tą książką oszołomić Henryka Berezę i zrobić całkiem niemałe zamieszanie. Dziś trzeba by wtargnąć do telewizji. Uważam, że Tomek nadaje się na serial dla dorosłych, z pominięciem słowa „metaantypowieść". bo na razie nie ma jeszcze spikera, który by to wymówił.

Ale w ogóle warto było przeczytać to parę książek i nie raz, i nie dwa pomyśleć sobie skromnie, że nieraz ci właśnie umieją pisać, którzy piszą na brudno.