Agnieszka Osiecka z „Szpetni czterdziestoletni“
„Po to, żeby Łazuka mógł zostać magistrem, ja musiałem zostać profesorem” – mawiał świętej pamięci Kazimierz Rudzki – i w pewnym sensie żartował. Dziś żarty powoli się kończą. Coraz poważniejsi ludzie poważnie zajmują się śmiesznymi sprawami. Pisano już doktorat z historii palanta, pan Szlachetko ukończył magisterium o STS-ie, pięciu studentów z Wrocławia doktoryzuje się z Adama Pawlikowskiego, zięć pana Gottesmana zaś – z rock and rolla. Takie postaci, jak szatniarz z dawnej „Kameralnej”, bądź słynny niegdyś Henio Meloman, otrzepywane są z kurzu zapomnienia i stawiane w świetle jupiterów. Po Kongresówce i po Galicji krążą młode dziennikarki w średnim wieku i zadają pytania na wszystkie możliwe tematy. Pierwszą taką dziewczynką w moim życiu był Krzysztof Kąkolewski. Ale od tamtego czasu – przez kogóż to ja nie byłam już wywiadowana! Widziałam nawet biografkę Czerwonych Gitar.
Wygląda na to, że młode wilczki rzuciły się przede wszystkim na lata pięćdziesiąte i na Październik. Wszystko, co było za Stalina i tuż potem – zamienia się powoli w swinging fifties (swingujące lata pięćdziesiąte). A co my na to – rówieśniczki i rówieśnicy? Czemuż my sami nie chwycimy za pióro? Chwyćmyż!
Skleroza jeszcze nie gniecie,
chłodek nas jeszcze nie trzęsie.
Zapisać to znaczy przecie –
pozostać w pewnym sensie.
Nie musimy zresztą zaraz rymować albo brać się za magisteria. Ale bawmy się w lustra, piszmy jedni o drugich. Widziałam niedawno na ulicy Eligiusza Lasotę. Wyglądał świeżo jak róża. Wzrok – bystry. Niechby napisał kilka słów o Himilsbachu, Himilsbach o Bratkowskiej, Bratkowska o Nataszy Zylskiej – i tak dalej.
Tekst, który Państwu przedstawiam, ma taki właśnie charakter: są to zapiski z pamięci, rezultat szperania na antresoli: Mały słowniczek Odwilży!
Jego bohaterami są nie tylko „sławni ludzie”. Są nimi również przedmioty, a nawet części garderoby (np. skarpetki), ale tylko takie, które w pewnym czasie i dla pewnych oczu miały rangę symbolu.
Zdaję sobie sprawę z tego, że wśród utworów „uporządkowanych alfabetycznie” mamy w naszej literaturze powojennej prawdziwy skarb: „Alfabet wspomnień” Antoniego Słonimskiego. Czy cofnąć się jednak przed tą przeszkodą, tak jak cofałam się przed wieloma innymi?… O, bo że cofałam się, to nie ulega dla mnie żadnej wątpliwości! Od wielu lat nic innego nie robię, tylko cofam się przed napisaniem tej książki, a to stwierdzam, że brak mi dystansu do przeszłości, a to podejrzewam, że za dużo we mnie tego dystansu; lękam się, że brak mi rozumu na to, aby „ująć” pewne kwestie, to znów obawiam się, że zaleję czytelnika marudnym rezonerstwem. Itede, itepe, itede. Tymczasem czas, jak złośliwy kornik, wierci dziurkę w pamięci. Zamazują się ukochane twarze, ulatują strzępy zdań, szyfry młodości coraz rzadziej dają się odczytać. Dziennikarka, nieżyjąca już Elżbieta Szaniawska, kiedyśmy wychodziły z jakiegoś przedstawienia, westchnęła rozpaczliwie: „Majoneza czas zacząć!”… Po jakiej to było sztuce? Kiedy? Onaż to była??
…No więc co robić? Milczeć? Holendrować? Zawracać głowę? Odejść pokornie wraz z orszakiem, do którego przynależę? Nie chcę!
No bo czemuż to pcham siwy łeb we wciąż nowy wianek, czemuż nastawiam złachany kark pod coraz to nowe pręgierze, czemu ustawicznie pojawia się w życiu ktoś nowy? – Widocznie mam jeszcze trochę siły.
Ale trzeba się spieszyć. To nie jest dobrze dla przeszłości, kiedy teraźniejszość wciąż zachowuje żar i smak. I nie jest z pożytkiem dla niczyjego ogrodu ani miasta, kiedy przyjdzie odgrzebywać spod zbyt grubej warstwy popiołu (i diamentu).
…Jakże to miasto się odchamia…
Ileż tu pereł, złota, bzu…
Jakże ta ziemia wojny wchłania,
jakby nie było wojen tu!…
Tłuścieją zady naszych aut,
maleją stópki naszych dam,
i nawet gdyby Wojski grał,
nie grałby piękniej, niż ja gram.
Pachną perfumy znanych firm –
jest Nina Ricci, Antilope…
I najmodniejszy grają film,
i pod krawatem chodzi chłop.
…Jest więcej szczęścia i bon tonu…
– Melancholicy, do analiz!
…Jeśli pan doktor będzie w domu,
to powie, że za dużo palisz.
Zaraz po wojnie, pan pamięta,
telefoniczna książka
to taka była w pasie cienka,
jak ważka albo wstążka…
Teraz to gruba jest biblija…
Encyklopedia pana Trzaski!…
Tylko, że z dala ją omijam,
bo bardzo brak mi paru nazwisk…
1 Fragment poematu Agnieszki Osieckiej „Tańce polskie”.