AGNIESZKA OSIECKA POD UROKIEM GOSPELS
Mariom Williams i Alex Bradford
Szanowny Panie Redaktorze!
nie przypuszczałam, że w zacnym londyńskim teatrze ,Strand” zobaczą przedstawienie, o którym zapragną napisać (i to natychmiast). A jednak… Widziałam „Black Nativity”, wspaniałe jasełka murzyńskie ułożone przez znakomitego poetą murzyńskiego, (który od lal związany jest ze światem jazzu) Langstona Hughesa. Kto nie widział, nie uwierzy, że piąć grubych czarnych bab potrafi doprowadzić senną londyńska: publiczność do zupełnego szaleństwa.
Ale spróbujmy to opowiedzieć:
Na scenie są tylko czarne kotary i niebieski ekran w głębi. Pośrodku trzy schodki. W kąciku siedzi narratorka w czerni, z grubą księgą na kolanach.
Pierwsza część przedstawia narodziny Jezusa. Na scenie pojawia sią ogromna, czarna Marion Williams ze swoim zespołem „The Stars Of Faith”. — Gwiazdy Prawdy. Kobiety ubrane są w długie białe niby – koszule. Chodząc po scenie, opowiadają śpiewem historią narodzin Jezusa. Plotkują, lamentują, śmieją się krzyczą… Co to jest za śpiew i jak brzmi — nie podejmują się opowiedzieć. Sama Marion Williams jest jak wielka, trzęsąca się beczka, pełna ognistego temperamentu. Jej śmiech potrafi w ciągu kilku sekund rozkołysać salą, jak burza. Potem wbiegają na sceną: Maria w niebieskiej szatce (śliczna, młoda tancerka murzyńska Hope Clark) i bosy, brązowy Józef. Narratorka opowiada o tym, jak Maria i Józef bezskutecznie poszukiwali miejscu, w którym mógłby się urodzić Jezus.
Młodzi tańczą. Kobiety śpiewają pieśń dogadując, złoszcząc się i użalając — powtarzają słowa: „no room in the hotel” — nie ma miejsc w hotelu.Wreszcie Maria, nie* znalazłszy schronienia, rodzi dziecko. Nie, widziałam równie wstrząsającego i równie odważnego, tańca na scenie… Teraz pojawiają sią znane motywy historii betlejemskiej. Na sceną wkracza świetny śpiewak murzyński Alex Bradford ze swoim zespołem „The Bradford Singers”. Nadciągają ze śpiewami pochwalnymi Trzej Królowie, tańczy Pasterz. Wszystko się kończy wielkim Alleluja.
W drugiej części przybywa na scenie prosta, drewniana ławeczka. Jesteśmy w biednym murzyńskim kościółku, a potem — na płaca ludowych zabaw. Alex Bradford, we fioletach, zapowiada, że będziemy świadkami wesołej wrzawy, radosnego hałasu („… a joyfull noice”) ku czci Pana Boga.
I znów naiwne, poetyckie śpiewy, radosne tańce pełne szalonego temperamentu, długie historie o cudownych dobrodziejstwach niebios, które spotkały naszych bohaterów. Wśród nich wspaniała, ekspresyjna pieśń „His will must be done” w wykonaniu Princess Stewart.
Wielkiej zabawie akompaniuje tylko fortepian, na którym gra roześmiana murzyńska dziewczyna. Wszyscy pomagaj jej klaskaniem. Nierzadko włącza sią publiczność. W chwili największego roztańczenia do fortepianu zasiada sam Alex Bradford. Publiczność szaleje. Na „bisy” niebieska Hope Clark tańczy jak trzepoczący ptak. Wydaje mi sią, że mało jest tak pięknych. jazzowych przedstawień i że byłoby ogromną radością dla Warszawy, gdyby udało sią sprowadzić je na jesienne Jamboree (jeśli nie na obecne, to na następne).
Pańska Agnieszka
Londyn w sierpniu.1963
Miesięcznik JAZZ, 1963