Mam apetyt na teatr – rozmowa z Anną Sroką
W 2003 roku w konkursie Pamiętajmy o Osieckiej zdobyłaś trzecią nagrodę. Jak wspominasz tamten występ?
Bardzo przyjemnie. Nie tylko dlatego, że dostałam tę nagrodę, ale przede wszystkim dlatego, że mogłam zmierzyć się z materiałem, który tylko pozornie jest łatwy. Agnieszka Osiecka postrzegana jest jako wielka diva piosenki sentymentalnej, piosenki lirycznej, a ja wyszłam ze szkoły Zofii Kucówny, Zbigniewa Zapasiewicza i Mariusza Benoit, którzy przekazali mi, że piosenki liryczne niekoniecznie śpiewa się lirycznie, że liryka to ,,ludzka mowa”, tyle że często pisana rymem. W tekstach Agnieszki Osieckiej zaczęłam poszukiwać przestrzeni dla siebie. I znalazłam. Osiecka była wielką osobowością, kobietą o ogromnej wrażliwości: była i tragiczna, i komediowa; i sentymentalna, i przemyślnie trywialna; i szalona, i poukładana…mądra! A każdy z nas został mniej lub bardziej „wyposażony” w to wszystko. Zadałam sobie pytanie: co mnie w tych piosenkach dotyka, o jakim moim świecie mogę dzięki nim opowiedzieć. Myślę, że Osiecka cieszyłaby się, widząc, jak młodzi ludzie biorąc na warsztat jej piosenki, dopisują do nich nowe, własne znaczenia.
Od dwóch lat uczysz interpretacji piosenki na wydziale wokalnym szkoły średniej na Bednarskiej? Co przekazujesz swoim uczniom?
Mam grupkę kilku osób, z którymi pracuję. Grupkę niezwykłych indywidualności i wrażliwości muzycznych. Nigdy wcześniej nie uczyłam i dlatego na początku bardzo się bałam, czy będę w stanie coś sensownego im powiedzieć. Dzisiaj praca z nimi sprawia mi ogromną radość. A czego uczę? Przede wszystkim tego, że z wielką pokorą trzeba podejść do tekstu piosenki. Że nie można, przynajmniej dopóki nie znajdzie się pomysłu na interpretację tekstu, dać się uwieść muzyce. Historię zawartą w piosence możemy przecież opowiedzieć: słowami, a nie dźwiękami. Namawiam moich uczniów, żeby nie podchodzili do śpiewania jak sportowcy, żeby się nie ścigali. Na konkursach wokalnych odbywają się zawody. Rozumiem to, bo każdy traktuje występ w konkursie jako okazję do pokazania się z jak najlepszej strony. Nie pochwalam tylko takiego wyścigu wokalnego, w którym nie zwraca się uwagi na tekst.
Nie jesteś dziś na etacie w żadnym teatrze. To Twój wybór czy smutna rzeczywistość młodego aktora?
Zaraz po szkole było mi przykro, że nie trafiłam do żadnego teatru. Biegałam z kolegami po mieście przebrana za bakterię, żeby zarobić na życie. Nagle okazało się, jak wielka jest dysproporcja między marzeniami i rzeczywistością, jak często „zjeść” wyklucza się z „mieć ideały”. Dzisiaj myślę, że to wszystko stało się po coś… Może, gdyby nie te „klapsy”, które dostałam od losu, nie doceniłabym, co znaczy gra w dobrym teatrze, u boku wspaniałych aktorów?
Żal minął i wzięłaś się do pracy…
Tak, musiałam radzić sobie z rzeczywistością, która wcale nie była różowa. Na szczęście, w szkole teatralnej wyposażono mnie w plecak i powiedziano: „jak będziesz używać tych kredek, tych farbek, tego kajeciku… przetrwasz”. Zaczęłam brać udział w różnych projektach, występować w różnych teatrach. Obecnie gram w spektaklu „Peer Gynt” w Teatrze Montownia i w „Taksówce” Studia Teatralnego Koło. Koncertuję z recitalem piosenek Edith Piaf (miałam szansę zagrać tę rolę w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie). W sierpniu ubiegłego roku miał premierę spektakl „Ulica, którą płyną moje obie dłonie” z muzyką Zygmunta Koniecznego, Andrzeja Zaryckiego i Urszuli Borkowskiej. Aktualnie jestem w trakcie prób do spektaklu „West Side Story” w reżyserii Laco Adamika w Teatrze Rozrywki w Chorzowie.
Po recitalu piosenek Ewy Demarczyk, który przygotowałaś, padały słowa: „tak nie powinno się śpiewać Demarczyk”. Jak na nie reagujesz?
Bez zrozumienia, bez pomysłu, niechlujnie – tak nie można zaśpiewać piosenki. Ja tego grzechu nie popełniłam. Rzeczywiście zebrałam kilka krytycznych opinii zwłaszcza od osób ze starszego pokolenia, dla których te piosenki w interpretacji Ewy Demarczyk były i nadal są ważne. Ja zaryzykowałam począwszy od pomysłu, po wykonanie. Niczego nie żałuję – ten spektakl to ogromny wysiłek wielu ludzi. Dla mnie największym komplementem jest to, że na mój występ przychodzą także ludzie młodzi, którzy te piosenki dopiero poznają. Myślę, że choćby dlatego warto było zaryzykować.
O czym marzysz?
O tym, żeby dużo grać. O tym, żeby wreszcie zaspokoić mój apetyt na teatr… Mnie teatr uruchamia. Nakręca. Lubię to, co robię i dlatego chciałabym jak najwięcej grać. Przez to, że odważyłam się pojechać do mojego rodzinnego Rzeszowa zagrać tam w spektaklu ,,Piaf”, wiem, że można krążyć po Polsce w poszukiwaniu pracy, ciekawych projektów, inspiracji. Do tzw. teatrów prowincjonalnych wyjechało wielu moich kolegów, którzy chcą grać, chcą o coś walczyć i wiedzą, że tam jest to możliwe.
Rozmawiała Magda Kuźnik