Mariusz Gradowski o płycie zespołu Alibabki

Mariusz Gradowski o płycie zespołu Alibabki

Alibabki na bis i na deser

Na bis… a więc encore, raz jeszcze, ponownie. Są zatem na tej płycie piosenki znane z wcześniejszych wydawnictw płytowych i są popularne nagrania radiowe, zebrane w bieli i fiolecie, na ładnie wydanym, dwupłytowym albumie. Na deser, a więc jeszcze trochę, tak na dokładkę: to mniej znane utwory z radiowych archiwów, często wydane po raz pierwszy na płycie, a także – 2 utwory nowe, premierowe. W sumie – prawie dwie i pół godzinne spotkanie z muzyką wykonywaną przez Alibabki.

Choć o Alibabkach się pamięta, choć wie się, że wiele utworów z ich udziałem to kamienie milowe polskiej muzyki rozrywkowej, by wspomnieć tylko nagrania ze Skaldami (Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał), z Czesławem Niemenem (Dziwny jest ten świat), z Markiem Grechutą (płyta Marek Grechuta Anawa), a także z Czerwonymi Gitarami, Breakoutem, Marylą Rodowicz, to rzadko znajdują się one w centrum uwagi. Tym razem – to one są na pierwszym planie, dzięki czemu można poznać je dużo lepiej. 

Zatrzymany na ulicy przechodzień (wybierzmy na wszelki wypadek rówieśnika winylowej płyty długogrającej) zapytany o Alibabki będzie być może pamiętał ich największe przeboje – Kapitańskie tango, Kwiat jednej nocy i Tango zalotne przeleć mnie. Tych trzech piosenek na albumie zabraknąć nie  mogło, ale są oprócz nich utwory, które wzięte razem z pewnością mogłyby stanowić ilustrację obszernych fragmentów historii polskiej muzyki rozrywkowej. Od big-beatu po piosenkę literacką, od dixielandu po soul i funk, od folkloru po – niemal, niemal – syntezatorowe new romantic. A przecież do tego barwnego przekroju stylistycznego, trzeba dodać charakterystyczne próbki stylu kompozytorskiego takich gigantów polskiej piosenki jak Jana Ptaszyna Wróblewskiego, Juliusza Loranca, Andrzeja Kurylewicza, Aleksandra Nowackiego, Andrzeja Zielińskiego, Seweryna Krajewskiego, Jerzego Wasowskiego, Jacka Mikuły, Wojciecha Karolaka. Wreszcie – teksty: jest i Agnieszka Osiecka, i Wojciech Młynarski, i Jonasz Kofta, i Jeremi Przybora, i Jan Tadeusz Stanisławski, i Ireneusz Iredyński…  Wybór różnorodny, a jednak – dzięki charakterystycznemu brzmieniu Alibabek – bardzo spójny.

Owo brzmienie, odmieniane przez kolejne stylistyki, odmiennie eksponowane przez kolejnych kompozytorów, staje się wraz ze słuchaniem następujących po sobie piosenek coraz bardziej wyraziste i uchwytne. Doskonale stopliwe, lekkie, bardzo jasne. Sześć głosów już to brzmiących w idealnym unisonie, już to harmonizujących septymy i nony (Wróblewski!), już to dzielonych na mniejsze grupy – kontrastujące, uzupełniające, dialogujące. Szczególnie polecam te fragmenty, w których kompozycja i aranżacja pozostawiają Alibabki a capella: jak w świetnej Bogobojnej świeczce, Gdy zmęczeni wracamy z pól, znakomitym Jeśli masz do kogo wracać czy też zabawnym utworze Wysoki sądzie (niepotrzebnie ubarwianym syntezatorowymi efektami, które trochę tłumaczy czas powstania – połowa lat 80.). Trochę szkoda, że takich utworów nie ma wiele, chciałoby się więcej posłuchać samych Alibabek, tak jak chce się słuchać osobnych ścieżek z nagimi harmoniami wokalnymi Beach Boysów, Beatlesów. Pozbawione szaty instrumentalnych aranżacji, Alibabki prezentują się znakomicie.

Polska muzyka rozrywkowa lat 70. pulsuje funkiem i soulem najwyższej próby – udanie przypomina ją seria Polish funk, przypominają reedycje płyt Jerzego Miliana i Jana Ptaszyna Wróblewskiego. Znajdujemy ją także tu, w najlepszym wykonaniu. Już otwierający album Alibaba rock pokazuje tę ciekawą, a chyba wciąż za mało znaną, twarz Alibabek. Oto funkowa kompozycja mistrza jazzowego big-bandu, Jana Ptaszyna Wróblewskiego, nawiązująca do jazz-rockowej spuścizny Herbiego Hancocka (gdzieś tam zerka Watermelon Man), odmieniająca się co chwila przez szeroko wykorzystywaną paletę instrumentalnych barw aranżacja, śmiało korzystająca z głosów Alibabek traktowanych jako instrument – trochę scatu, trochę call and response, murmurando. A to tylko pierwszy z utworów autorstwa Jana Ptaszyna Wróblewskiego, w których Alibabkom towarzyszy prowadzony przez kompozytora zespół. Czy jest to Orkiestra Polskiego Radia (jak w Alibaba Rock), czy też  jego zespół instrumentalny, jak w kapitalnych nagraniach z 1979 roku – Niektórzy lubią kompot z wiśni do słów Ireneusza Iredyńskiego czy Za co kochać was z tekstem Wojciecha Młynarskiego, lub słynny S.P.P.T. Chałturnik (przebój 1977 roku Dom w malwy malowany Agnieszki Osieckiej) – Alibabki mają zespół i dyrygenta najwyższej próby. Funku i soulu jest na tej płycie dużo więcej, zaskakująco dużo! Gdyby zaczepiony przez nas przechodzień okazał się młodszy nie tylko od płyty winylowej, ale i od płyty kompaktowej, być może i on znałby Alibabki – z niezwykle rytmicznego i świetnie wykonanego utworu Była sobie para Wojciecha Karolaka (słowa – Maria Czubaszek i Jerzy Kleyny). Utwór ten przykuwał uwagę na wspomnianej kompilacji Polish Funk 3, tymczasem Na bis …i na deser podobnych utworów przynosi więcej: Chłopiec na dłużej Mariana Ziemińskiego (te czarne klawisze!), Przejdź na słoneczną stronę (brzmienie orkiestry pod Andrzejem Trzaskowskim – tego się dziś nie uświadczy) czy Grajmy sobie w zielone Aleksandra Bema, Tak mi tęskno za polną gruszą Aleksandra Nowackiego. Alibabki w tanecznym repertuarze – to precyzja rytmiczna i jazzowy feeling, który warto poznać (choćby od wytrawnego – ta gitara basowa i smyczki! – disco Słowo kocham z 1981).
    
Alibabki w repertuarze lirycznym (Szary kolor Twoich oczu Seweryna Krajewskiego – jakże charakterystyczne dla tego kompozytora!) – to delikatnie rysowany kontur melodii, wspólne emocje wyśpiewane jednym głosem. (Czasem może nazbyt powściągliwie, nazbyt spokojnie… ale czy współczesny ekstrawertyzm emocjonalnego wykonania musi przysłaniać nam inne pomysły na śpiewanie piosenek?). Są też Alibabki w repertuarze dixielandowym (np. U pradziadka z patefonu, Kwiat jednej nocy) – to precyzja bliskich harmonii, gdzieś pobrzmiewają Andrews Sisters. Są także Alibabki aktorskie i poetyckie w Wierszach wuja Tarabuka. A także – moje ulubione (obok utworów funkowych) piosenki śpiewane przez "ludowo" brzmiące Alibabki. Nie wszystkim taka "ludowizna" się podoba, ale kiedy Alibabki naśladują śpiewy żywieckie (Kiedyk pasła bydło), kiedy słyszę wielogłos krzyczany białym głosem (Bogobojna świeczka), prosty śpiew w Gdy zmęczeni wracamy z pól Juliusza Loranca (gdzie inspiracje ludowe łączą się z rockiem i… Brubeckowo wykorzystywanym metrum 5/4), to odnajduję w tym brzmieniu surowość i szorstkość rzadko obecną w muzyce rozrywkowej lat 60. i 70. (Może nie ja jeden: jakaś zagubiona dusza umieściła w internecie utwór To ziemia – zdecydowanie wolę wersję Alibabek od wersji Stana Borysa – opisując go jako "polish female psychedelic freakbeat". Dadzą Państwo wiarę? Nasze Alibabki i psychodelia? Jest w tym przesada, to jasne… Ale jest też zachęta, by posłuchać tych utworów raz jeszcze, bez uprzedzeń; by usłyszeć je na nowo).

Na koniec – dwa nowe utwory: Krem z białych bzów i My z wielkiej gry. To dobre, jasne i uśmiechnięte piosenki, zaśpiewane tak jak kiedyś, z tym nie poddającym się próbie czasu brzmieniem. Dla jednych – to zaleta, dla innych – pieśń przeszłości. Dla mnie – sygnał, że Alibabki, gdyby tylko chciały, mogłyby jeszcze nagrać muzykę, powracająca do ich najlepszych dokonań tak ciekawie prezentowanych na płycie Na bis …i na deser. Tym razem – nie w syntezatorowych aranżacjach, ale znów z jazzową orkiestrą, sekcją dętą, saksofonem barytonowym, mocną gitarą basową, funkową perkusją. A może w jeszcze innej aranżacji, której się nikt nie spodziewa? Nowoczesna elektronika, sample, bity, barwne płaszczyzny instrumentalne i barwny wielogłos Alibabek? Czemu nie? Ja to słyszę.