Relacja pt. Amfiteatr osiecki – Osiecka na Bemowie (fragment)

Relacja pt. Amfiteatr osiecki – Osiecka na Bemowie (fragment)

Poniżej cytujemy fragment obszernej relacji z cyklu koncertów "Osiecka na Bemowie", które odbyły się w lipcu 2012 roku. Całość relacji do przeczytania na portalu strefapiosenki.pl

Piotr Kosela: Amfiteatr osiecki – Osiecka na Bemowie 2012

Akt I: Amfiteatr podwójnie bemowski.

Ucieszyłem się bardziej niż zwykle na wieść o jednym z koncertów. Po wczytaniu się w jego zapowiedź, okazało się że ten koncert jest jednym z cyklu. Po bliższym zapoznaniu się z programem tegoż cyklu pod nazwą "Osiecka na Bemowie", jak to publiczność, zacząłem kręcić nosem i szukać powodu dla którego mogę być wyłącznie na tym jednym, wyczekanym, a na pozostałych już niekoniecznie. Jak zwykle pojawiały się argumenty za i przeciw. Najważniejszym argumentem, żeby jednak poświęcić wieczór w środku tygodnia i dojechać na koniec świata, było to, że potem można żałować, że przespało się okazje. Okazje były trzy, bo tyle koncertów, z czego chęci ledwie na jeden.
Pierwszą okazją, była możliwość spotkania na żywo z divą polskiej piosenki Ewą Bem. Malutki, ale wredny malkontent we mnie przekonywał, że przecież rzeczy które znane od jakiegoś czasu, więc po co, a rzeczy nowe jakoś nie przekonały (choć mignęły momentalnie i znikły, więc właściwie czemu i jak by miały?), że daleko, że pogoda nie taka, a to amfiteatr. Małe wredne zostało postawione do kąta, a kąt zabarykadowany melodiami, których się spodziewałem. Spodziewane nastąpiło, Mamoń usatysfakcjonowany, ale to nie wszystko.
 
To, że Ewa Bem jest osobowością wielką głosem i interpretacją wiedzą wszyscy nie od dziś. Mój wyjątkowy szacunek zdobyła sobie tego wieczora dodatkowo czymś, co nazywa się lakonicznie kontaktem z publicznością, co w teorii łatwe, jednak jeśli nieszczere, potrafi działać wręcz przeciwnie do oczekiwań. Tutaj, mimo amfiteatralnych (więc specyficznych i trudnych, jak twierdzą ci, którzy mieli okazję próbować) warunków, poczułem się, jakbym został zaproszony do niewielkiego klubu, o którym powstają legendy dzięki atmosferze wytworzonej wspólnie przez właścicieli, obsługę, występujących i zgromadzonych na widowni. Dystans (fizycznie niemały, choć sam obiekt nie należy do największych) z każdą kolejną zapowiedzią i piosenką kurczył się i pozwalał poczuć, że zarówno publiczność bawiona przez Wokalistkę, jak i sama Artystka doceniana przez publiczność bawią się i rozumieją doskonale. Najlepiej o tym świadczy epizod, który niech pozostanie we wspomnieniu.

Jako się rzekło, amfiteatr jest miejscem specyficznym i ten (podwójnie tym razem!) bemowski nie odbiega zbytnio atmosferą od innych. Mamy więc w zestawie publiczność, która rozmawia, chodzi (nie zawsze przemykając cichaczem ani tym bardziej bokiem), dzieci (pół biedy, a nawet fajnie, kiedy tańczące pod sceną, gorzej jeśli biegające i płaczące), odgłosy dowodzące, że na zewnątrz też toczy się życie, tym bardziej, że w plenerze ciężko określić gdzie kończy się "zewnątrz", a zaczyna "wewnątrz". Do kompletu brakowało chyba tylko straganów typu bar z frytkami i piwem (zagadka: który "zapach" zdominowałby atmosferę?). W tym anturażu, jak można by sądzić po ogólnym "uważaniu" społeczeństwa, prawdziwy artysta, co najmniej patrzyłby z wysokości sceny z podniesionym z godnością czołem na maluczkich, którzy nie dorośli do obcowania z artysty wielkością. I tu Pani Ewa zawiodła na całej linii! Czoło ponad normę podnosiła tylko w ekspresyjnie uzasadnionych momentach, a poza tym okazałą się promieniejącą rozbrajającą pogodą ducha ciocią. Widząc beztrosko biegającą dzieciarnię, zwróciła się bezpośrednio do jej przedstawiciela, z obietnicą odśpiewania jednej piosenki specjalnie dla najmłodszych. Tą deklaracją wywołała niewielką co prawda, ale ewidentną konsternację towarzyszącego zespołu nie przewidującego najwyraźniej takiej ewentualności. Konsternacja przeszła w szybkie działanie. Andrzej Jagodziński z pomocą Artystki na karteczce zapisał sobie tekst… Tak, to musiał być tekst! Zajrzyjcie kiedyś przez ramię pianiście – gra z tekstu. Wyjątkiem są pianiści klasyczni, którzy nie wiedzieć czemu grają z nut, podczas kiedy znakomici pianiści jazzowi, jak na przykład kierujący zespołem znakomitych muzyków Andrzej Jagodziński grają lepiej niż jak z nut z tekstu właśnie. Tak więc po konsultacjach test został spisany i piosenka ku uciesze wszystkich – nie tylko najmłodszych – odśpiewana.

Na koncercie Ewy Bem warto być także po to, aby zaobserwować, ciągle występujący pomimo podobno rosnącego wykształcenia i obycia, efekt "Kolegi maja", kiedy to publiczność zapowiedź tytułu grzecznościowo potwierdza brawkiem, a dopiero po pierwszych wersach budzi się do braw prawdziwych i spontanicznych. Powodów obecności jest z resztą co najmniej tyle, ile wykonywanych piosenek. Jeśli dodamy do tego prześwietnych instrumentalistów (pod kierunkiem wspomnianego Andrzeja Jagodzińskiego wystąpili: Adam Cegielski – kontrabas, Czesław Bartkowski – perkusja oraz Robert Murakowski – trąbka) oraz wyśpiewane teksty (nie tylko Osieckiej, czy Przybory, ale także autorstwa samej Ewy Bem), to mamy to, co najlepsze w polskiej piosence, a co niestety umyka specjalistom od tworzenia paylist (paylista, to taka ulepszona obecnie playlista, za umieszczenie na której konstruktorzy – bo autorstwem to niekiedy ciężko nazwać – współczesnych wypełniaczy czasu pomiędzy reklamami, mylnie zwanymi piosenką, pobierają wynagrodzenie).

Dwa kolejne Akty opisujące pozostałe dwa koncerty cyklu "Osiecka na Bemowie": koncert "Pamięta… my o Osieckiej" w wykonaniu Margity Ślizowskiej i Marcina Kołaczkowskiego oraz koncert Moniki Węgiel pt. "Osiecka niezbyt po męsku" przeczytać można w serwisie strefapiosenki.pl