Wywiad ze Stanisławem Soyką

Wywiad ze Stanisławem Soyką

Po pierwsze wczytuję się w wiersz, czytam go wielokrotnie, zaczynam go mieć w pamięci, zaczynam go mieć w organizmie i kiedy jest już tak przeze mnie poznany i przerobiony, powstaje muzyka."

Zapraszamy Państwa na wyjątkowy wywiad, którego udzielił nam Stanisław Soyka. Gwiazda tegorocznej gali Konkursu "Pamiętajmy o Osieckiej."

Spotykamy się w miejscu do niedawna kultowym. Cafe Sax był dla Agnieszki jej drugim domem. To tutaj zapisywała swoje wiersze na serwetkach, piła, spotykała się z bliskimi i dalekimi. Czy Pan jako saskokępowiec odwiedzał to miejsce w latach jego świetności?

Mieszkałem wtedy na Andorskiej i bardzo dużo podróżowałem także niewiele czasu spędzałem na Saskiej Kępie w takim rozumieniu kawiarniano-barowym. To przyszło później kiedy przeprowadziłem się na ulicę Paryską a potem Francuską. Nigdy nie spotkałem się z Agnieszką w Cafe Sax zresztą przyznam szczerze, że nie mam też jakiegoś wielkiego sentymentu do tej knajpy. Zdecydowanie wolę jak są tu Senegalczycy, jest jakaś nowa wyższa jakość, jest pyszna kawa z goździkami. Tamten rytm był taki ostro alkoholowy.

Może udało się Panu spotkać Agnieszkę w innych okolicznościach?

Spotykałem Agnieszkę tu i ówdzie w kurtuazyjnych okolicznościach. Agnieszka wydaje mi się dużo plotkowała z Marylą Rodowicz i między innymi plotkowały na mój temat. Miałem u nich łatkę kobieciarza. Z tego względu zawsze kiedy się witaliśmy Agnieszka darzyła mnie takim szelmowskim uśmiechem. (śmiech)

Jak to się stało, że został Pan gwiazdą tegorocznej gali Konkursu „Pamiętajmy o Osieckiej”?

Fundacja Okularników zaprosiła mnie do udziału w gali w charakterze gościa specjalnego. Korzystając z faktu że niedawno zostały opublikowane dwa zbiory poetyckie z wierszami Agnieszki, zasugerowałem, że może warto byłoby do tych kilku klasyków, które bym zaśpiewał dodać jeszcze wiersze nieumuzycznione. Pomysł bardzo spodobał się w Fundacji i tak właśnie doszło do tego, że aktualnie trudzę się, żeby tę wizję doprowadzić do skutku. (śmiech)
Czytając te wiersze zauważyłem, że Agnieszka była niezwykle muzykalna. Jej rymy a także poszczególne wersy mają w sobie szczególnego rodzaju muzyczną rytmikę. To cecha, która nie jest domeną wszystkich poetów.

Czyli można powiedzieć, że tak jak w przypadku pracy nad Tryptykiem Rzymskim i Sonetami był Pan „sługą poetki”?

Zawsze słowo mnie prowadzi jako kompozytora. Kiedyś kiedy nie miałem pojęcia o pisaniu, pisałem odważnie i bez głębszego zastanowienia. Teraz piszę rzadziej również dlatego, że są ludzie, którzy mówią to co chciałbym powiedzieć o wiele precyzyjniej i piękniej dlatego, że są po prostu poetami. Z kolei prawdą jest, że muzyka potrafi o wiele skuteczniej przenieść i podać poezje niż to się dzieje w przypadku kiedy człowiek musi otworzyć książkę i skupić się na czytaniu. W tym sensie z wielką radością i pokorą służę poetom.

W jaki sposób dokonał Pan wyboru utworów? Agnieszka napisała ich przecież ponad 2 tysiące!

Wybór to jest kwestia instynktowna. Czytam tekst i od razu wiem, że jest on do zaśpiewania. Już nie ma poetki tylko jestem ja, biorę pełną odpowiedzialność za te słowa i podając je muszę wiedzieć co mówię, muszę to chcieć powiedzieć. To był chyba główny parametr przy doborze utworów.

Ma Pan jakąś ulubioną frazę albo tekst Osieckiej, który wyjątkowo na Pana oddziałuje?

Jest ich bardzo wiele, to jest niewiarygodne jak wielkie piętno wywarła Agnieszka na powojennej scenie muzyki popularnej. Jest cała masa piosenek, które nawet nie wiedziałem, że zostały napisane przez Agnieszkę. Na przykład taka pieśń Edmunda Fettinga do filmu Prawo i Pięść, zupełnie nie miałem pojęcia, że to jest Agnieszka i Komeda, czy piosenka którą śpiewał Jarema Stępowski „Księżyc Frajer”. Tak pięknie wystylizowany język praski to po prostu cudo. Byłem przekonany, że znakomita większość piosenek Skaldów jest napisana przez Leszka Aleksandra Moczulskiego a okazało się że jedna z najpiękniejszych ich piosenek „Nie całuj mnie pierwsza” jest autorstwa Agnieszki. Ostatnio dokonało się parę takich zaskakujących odkryć. Agnieszka to była cudna, silna osobowość i co jakby dla nas najważniejsze, niezwykle pracowita.

Jak wygląda Pana praca nad warstwą muzyczną? Czy w naturalny dla jazzmana sposób burzy Pan wszystkie zastane porządki i odchodzi całkowicie od oryginalnych kompozycji?

Po pierwsze wczytuję się w wiersz, czytam go wielokrotnie, zaczynam go mieć w pamięci, zaczynam go mieć w organizmie i kiedy jest już tak przeze mnie poznany i przerobiony, powstaje muzyka. Mam talent melodyczny, znam się na kompozycji, potrafię tworzyć architekturę utworu. To wszystko w połączeniu z dogłębnym rozumieniem tekstu sprawia, że pierwszy szkic powstaje bardzo szybko.

Agnieszka Osiecka współpracowała z kilkudziesięcioma znakomitymi kompozytorami: Kurylewicz, Komeda, Ptaszyn Wróblewski, Nahorny. Czy któreś z tych wielkich nazwisk ceni Pan w sposób szczególny?

Zdecydowanie Kurylewicza.

Dlaczego?

Pani chce mnie wciągnąć w rozmowę bardziej analityczną i muzykologiczną a ja odpowiadam spontanicznie. Kurylewicz stworzył moduł, który jest nowoczesny ale jednocześnie bardzo mocno ugruntowany w tradycji polskiej. Muzyka Kurylewicza jest niezwykle polska, ten aromat jest wyczuwalny dla każdego przeciętnego melomana.
Na pewno niezwykłą melodyjnością jest też nacechowana muzyka Seweryna Krajewskiego, świetne rzeczy napisał również Nahorny. Niemniej wydaje mi się, że najlepiej jako kompozytor wyłonił się Andrzej Kurylewicz.

Na jaki skład instrumentalny przygotował Pan aranżacje muzyczne?

Na pewno wystąpię z moim kwintetem. To czy zdecydujemy się zaprosić kogoś jeszcze okaże się po sformułowaniu całości. Nad materiałem zacząłem pracować w lipcu, jest jeszcze za wcześnie żeby powiedzieć coś konkretnego.

Niedawno ukazała się wasza pierwsza płyta „Studio Wąchock”. Powiedział Pan o niej „Jest taka soykowa”, co to dokładnie znaczy?

To znaczy, że jest kontynuacją pewnego aromatu, który można znaleźć na moich płytach od „Acoustica” począwszy poprzez „RCA”, „Soykanova”, „ 17”. Jest to zbiór piosenek multi-utra-eklektyczny z takim mocno wyraźnym fokusem na tekst. Śpiewam kilku poetów, między innymi dwa wiersze Czesława Miłosza, w tym z wierszy ostatnich wspaniały utwór pt. „Stary człowiek ogląda tv”. Śpiewam ludową piosenkę białorusko-ukraińską, kilka nowych polskich tekstów i taką piosenkę, którą napisałem po angielsku bardzo dawno temu i odnalazłem ją w wyniku inwentaryzacji w zeszłym roku.
To określenie łączy się również z pewną anegdotą. Kiedy przyniosłem Dyrektorowi artystycznemu EMI nagrania do płyty "Soykanova" powiedział: „fajna płyta tylko taka soykowa”. Ja wtedy zapytałem jaka ma być jak nie soykowa , to soykowa płyta bo ja się po prostu nazywam Stanisław Soyka. (śmiech)

Występ na tegorocznej gali nie jest Pana pierwszym spotkaniem z piosenkami Agnieszki Osieckiej. W 1997 roku, tuż po Jej śmierci wystąpił Pan na opolskiej scenie w koncercie „Zielono mi”. Jak Pan wspomina tamten wieczór, niektórzy mówią, że było to przeżycie prawdziwie metafizyczne.

To był genialny wieczór. Koncert powstał bardzo spontanicznie, został świetnie pomyślany przez Magdę Umer, która potrafi smacznie przygotować tego typu wydarzenia. Śpiewałem piosenkę „Uciekaj moje serce”. Pamiętam dokładnie, że krąg się wtedy zamknął, publiczność i my byliśmy jednym duchem. Takie spotkania są zawsze wyjątkowe.
Ja w ogóle uważam, że to jest piękne kiedy interesujemy się tym co stworzyli ci, których już nie ma wśród nas. Należy przenosić z pokolenia na pokolenie dzieła, które są dobre i piękne. Dzięki temu znamy Bacha, Chopina itd. Teraz dzieje się to z Niemenem i Grechutą, stworzyli tak piękne rzeczy, że nie przeprowadzanie ich w przyszłość byłoby grzechem zaniechania.

Ostatnio w ramach projektu „Jest dobrze… Piosenki niedokończone” poświęconemu Himilsbachowi i Maklakiewiczowi spotkał się Pan z piosenką „Nim wstanie dzień” Czy trudno było uwolnić się od niezwykle popularnej interpretacji Edmunda Fettinga?

Nie, to jest raczej kwestia świadomości.

Znalazł Pan zupełnie nowe brzmienie, piosenka została zaaranżowana wyłącznie na kontrabas.

Współtworzyliśmy ją z Marcinem Lamchem i udało się. Jest zupełnie inna chociaż równie ascetyczna. W oryginalnym nagraniu jest też tylko gitara i stuku puku. (śmiech)

Pracuje Pan nad tak wieloma projektami, ostatnio zagrał Pan nawet w filmie Doroty Kędzierzawskiej. Jak udaje się Panu dostrajać do tak różnych poetyk?

Cóż mam oczy i uszy otwarte. Nie jestem alfą i omegą ale jestem człowiekiem, który uważnie idzie przez świat. Po to jestem artystą żeby tą swoją uwagę wyostrzać i żeby w miarę możliwości wiedzieć o tym świecie jak najwięcej. Póki jestem człowiekiem zdrowym na ciele i umyśle mogę tymi narzędziami dysponować.

Obchodził Pan ostatnio swoje 50 urodziny i 30 lecie obecności na scenie muzycznej. Co Pan czuł wznosząc uroczysty toast?

Takie przyjemne uczucie, że nie zmitrężyłem czasu, że nie straciłem go zbyt wiele. Należę do ludzi, którzy codziennie muszą walczyć ze swoim lenistwem. Mimo to udało mi się zrobić kilka bardzo dobrych rzeczy i dostarczyć słuchaczom to co artysta powinien dostarczać, czyli wzruszenia.

Ma Pan jeszcze jakieś marzenia związane z drogą zawodową?

Mam takie marzenie żeby do końca życia pracować. To właściwe jedyna rzecz, którą można by przypisać marzeniom. Wierzę, że póki będę żył będę robił to co robię, a co to będzie tego nie wiem i to jest najwspanialsze.

Życzę Panu tego z całego serca.

Dziękuję bardzo.

Rozmowę przeprowadziła Martyna Kaczanowska.