Andrzej Krzysztof Wróblewski

Czego się dotknę, zamienia się w piosenkę – Wspomnienie Andrzeja Krzysztofa Wróblewskiego

Zanim Agnieszkę Osiecką poznałem ja, poznała ją moja żona, której wtedy nie znałem, ale przez długie lata naszego wspólnego życia, tzn. zarówno Agnieszki Osieckiej, mojej żony Agnieszki, jak i mojego, nieraz rozmawialiśmy razem o Agnieszce, która zawsze była osobą nietuzinkową. Wiem o Agnieszce także sporo z czasów studiów, zanim stała się sławna na uniwersytecie w Warszawie, w całej Polsce, a nawet poza nią.

Obie Agnieszki studiowały na wydziale dziennikarstwa. Agnieszka Osiecka była panienką z dobrego domu, a ten wydział w latach pięćdziesiątych z powodów politycznych grupował raczej ludzi będących beneficjentami ówczesnego reżimu.

Chciałbym teraz opowiedzieć o czymś, co jest troszeczkę delikatną materią. Mianowicie Agnieszka miała, z racji swojej urody, talentu i umiejętności stwarzania czarodziejskiego klimatu wokół siebie, ogromne powodzenie u chłopców i wykorzystywała je już na studiach w sposób dosyć zachłanny, choć to może nie najlepsze słowo. Krótko mówiąc dziewczyny z wydziału dziennikarskiego mówiły, że ona bierze odwet za wszystkie te porzucone, zdradzane, oszukiwane kobiety, żony, za swój gatunek. Liczba złamanych przez nią męskich serc, przynajmniej dziennikarzy, do których się zaliczam, była znaczna. Myślę, że może nie trzycyfrowa, ale wysoka – dwucyfrowa. Tyle na ten temat.

Nawiązując do czarodziejskiego klimatu, który Agnieszka wokół siebie roztaczała, pamiętam pewne zdarzenie. Było to po studiach, w latach sześćdziesiątych, kiedy Agnieszka była już uznaną twórczynią w STSie i kiedy z tym STSem wyjeżdżaliśmy nieraz razem na Mazury. Któregoś wieczoru, czy może nocy, prawdopodobnie w miejscowości Zgon, gdzie nieraz większą grupą spędzaliśmy wakacje, był zachód słońca i Agnieszka powiedziała: – Popatrzcie, jakie tam nieprawdopodobne rzeczy się dzieją – i pokazała w jakąś stronę. Nie wiedziałem czy chodzi o to, że jakiś wilk z lasu wypadł, czy że może jakiś samochód się przewrócił, czy coś podobnego, a ona miała na myśli po prostu światło, coś takiego nieuchwytnego. Potem jak rozmawiałem z kolegami, okazało się, że wszystkim nam w grupie natychmiast coś stanęło przed oczami i rzeczywiście zaczęliśmy natychmiast widzieć coś, czego wcześniej nie było. Ona miała niemal namacalny dar kreowania rzeczywistości nierzeczywistej. I to, co kiedyś powiedziała, co na pewno wielu ludzi zapamiętało: "Czego się dotknę, zamienia się w piosenkę." To nie był tylko zwrot poetycki. To była właściwie alchemia. Było tak, że gdy na przykład siedziało się razem przy stole i stał, powiedzmy, cukier – nic lepszego nie przychodzi mi teraz do głowy – to ona mogła o tym cukrze natychmiast opowiedzieć jakąś historyjkę, która miała początek, koniec, potem melodię i stawała się jakimś szlagierem.

Agnieszka, jak przystało na artystkę, była dość roztrzepana. Pamiętam takie wydarzenie. Kupiła wraz z Danielem Passentem po znajomości nowego Fiata 125p. Miał on kolor pomarańczowy, więc trudno było nie zauważyć tego, kto i gdzie się przemieszczał. Pewnego dnia zgubiła klucze do tego samochodu. Daniel używając "koneksji" dokupił te kluczyki. Potem byliśmy wszyscy razem w jakimś sklepie na Nowym Świecie i Daniel powiedział do Agnieszki: – Daj kluczyki do samochodu. Ona zagląda do torebki. Klucza nie ma, więc wysypuje z torebki wszystko na ladę, a jest tam, jak możecie się państwo domyśleć, rzeczy pięćset osiemdziesiąt cztery i tego klucza nie ma. Daniel strasznie zrugał Agnieszkę za to zawracanie głowy, które już zrobił znajomemu z Żerania i za to, co jeszcze będzie musiał teraz zrobić, żeby ten pomarańczowy samochód nie stał się nieruchomym pomnikiem. Popatrzyłem na nią, co będzie. Nic nie było. Skuliła głowę, jak kiedyś podczas samokrytyki na zebraniach partyjnych. Skuliła się i zmilczała i myślę, że to było najlepsze, co mogło ją spotkać, lepsze aniżeli uniżone … Może powiem to wyraźnie. Na ogół jej chłopcy, mężczyźni bali się po prostu, że gdy podniosą głos w jakiejś sprawie, nawet wtedy, gdy mieli rację, to Agnieszka odejdzie. I tak nieraz bywało. Pozwalam sobie przytoczyć ten wypadek z tym kluczem od samochodu, ponieważ krytyka Daniela była słuszna, a ona zachowała się tak, jak powinna. Przyjęła, że można być jednocześnie wybitną poetką i straszną bałaganiarą. Można dawać ludziom wiele radości pisaniem pięknych piosenek i wiele kłopotów, jak zmuszanie Daniela do zabiegów wokół tego klucza z inżynierem z Żerania.

Co mam jeszcze w pamięci? Falenicę, kiedy Agatka była mała. Wtedy Agnieszka nie przyjeżdżała zbyt często do śródmieścia, nie musiała. Widywaliśmy się właściwie w niektóre weekendy, niedziele, kiedy to moja rodzina (…) wybierała się do Falenicy. Pamiętam zwłaszcza taką niedzielę, kiedy Agatka była może dwu-, trzyletnim dzieckiem. Moje dzieci były już dużo starsze. Była tam Maryla Rodowicz, Katarzyna Gaertner, Urban. Ktoś wtedy, chyba Maryla Rodowicz, przywiózł Agnieszce prezent w postaci małej, żywej świnki, prosiaka. Zrobiliśmy sobie zdjęcie, na którym było ze dwadzieścia osób i ten prosiak. Wkrótce potem Urban napisał felieton, do którego załączył to zdjęcie i podpisał: "Dla ułatwienia świnia zaznaczona krzyżykiem." (…)

Wysłuchała i spisała Anna Gołda

Andrzej Krzysztof Wróblewski – wieloletni dziennikarz Polityki. Po stanie wojennym przez kilka lat był redaktorem naczelnym Nowej Europy i Gazety Bankowej. Występował w wielu publicystycznych audycjach radiowych i programach telewizyjnych. W 2002 roku ogłosił w Polityce "manifest Parkinsona" – artykuł o chorobie, która go dotknęła i nie pozwala uprawiać zawodu, w którym był jednym z mistrzów.