Krystyna Sienkiewicz – absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie; aktorka; za czasów studenckich związana z teatrem STS, a następnie z teatrami Ateneum, Syrena, Komedia, Rozmaitości; odtwórczyni głównych ról we wszystkich sztukach Agnieszki Osieckiej; najważniejsze filmy z jej udziałem to "Smarkula", "Rzeczpospolita babska", "Rodzina Leśniewskich", "Mamo, to twój nowy syn"; dublowała Juliettę Massinę w "John und Erdme"; niezastąpiona postać Kabaretu Olgi Lipińskiej.
"…Zaczarowana dorożka, zaczarowany dorożkarz, zaczarowany koń…" Zaczarowany ogród, zaczarowany dom, zaczarowany świat. Świat Krystyny Sienkiewicz, który stworzyła w środku Warszawy przy ulicy Płatniczej i tylko ta nazwa jak na ironię przypomina nam o otaczającej nas rzeczywistości. Reszta jest magiczna. Siedzimy w jasnym, stylowym pokoju, gdzie na pięknych poduchach wylegują się leniwie koty, okna przesłaniają dziergane firanki, a przez lekko uchylone drzwi wiekowej szafy widać teatralne kostiumy. Raz po raz poszczekuje cała czereda wesolutkich czworonogów, które towarzyszą nam podczas naszej rozmowy przy herbacie.
– Czy patrzy Pani na świat przez różowe okulary? Tego pytania w zasadzie nie udało mi się zadać, bo Pani Krysia, jak sama mówi o sobie jest czarownicą, potrafi czytać w myślach i wiedziała, że oto chcę ją zapytać.
– Mimo, że wzrok mnie bardzo zawodzi, ja jednak noszę różowe okulary. A propos okularów i widzenia to Emil Zola powiedział, że polityka, bo to wszystko jest polityka czy kulturalna czy polityka polityka, oparta jest na tym żeby mieć szeroko otwarte oczy i umieć wykorzystać ślepotę innych ludzi.
– Czy trudno dziś o takie okulary?
– Wiesz co, pewnie że trudno, bo tego nie ma w sklepie. To jest w psychice człowieka i jeżeli się wie, że radość, optymizm, śmiech jest benzyną życia to samemu się w swoim domu stawia stację benzynową z tą radością.
– Kiedy tak bardzo nam potrzeba tej benzyny życia Pani zniknęła nam jakoś …
– Teraz tylko Big Brother jest ważny i jakby tych idoli wybiera pospólstwo. Nie te siedem procent, o których mówicie, tylko te dziewięćdziesiąt trzy. Ja z takimi procentami nie wygram. Mimo, że publiczność ( mogę powiedzieć nieskromnie, bo dlaczego mam być skromna?) kocha mnie. Ja to wiem, bo ja włóczę się po Polsce, ja się włóczę po świecie, ja nawet poza granicę jeżdżę ze swoimi recitalami, czyli oni chcą ugryźć mnie większym kęskiem, prawda? Ale może tam poza granicami jest pięć procent tej inteligencji, a tu trzy tylko.
– Starsi okularnicy wspominają Panią z rozrzewnieniem z takich ról jak w "Divertimento opus piąte stomatologiczne" i wielu wspaniałych innych, a jak chciałaby się Pani wpisać w pamięć młodych okularników?
– Myślę, że wczepiłam się już w ich świadomość, ale bardzo bym chciała zagrać jakiś cudny serial z prawdziwego życia, szlachetny, bo ciągle z tą naszą moralnością wszędzie na każdym podwórku jest niedobrze, więc żeby popłakać, wzruszyć się i żeby ten serial tak trochę wychowywał, bo w domu może nie wszystkie dzieci ulegają obróbce.
– Co przeszkadza więc w realizacji tych planów? Nie ma takich scenariuszy? Czy nie ma chętnych do realizacji?
– Wiesz co, cholera nie wiem.(…) Ja w ogóle miałam taki pomysł,(…) na takie trzy bohaterki. Tak nie raz obserwuję te bloki, brzydkie prawda, bo my nie mamy szczęścia do ładnej architektury. My w ogóle nie mamy szczęścia! Warszawa na pewno dostała się na listę najbrzydszych stolic europejskich, może nawet światowych, nie wiadomo. Jeśli coś się stawia, nawet tak głośnego jak Marriott, to tez jest to brzydkie. To szczęście nasze jest zezowate, okropnie od początku. Patrząc tak zobaczyłam taki śliczny domek przykucnięty jak kura na jajkach, tak wysiadywał coś, wysiadywał swój kawałeczek ziemi, bo został mu tylko kawałeczek, a wkoło były bloki, te gierkowe straszne i zabierały światło temu domowi. Ja sobie wyobraziłam, że tam mieszkają nie wiem dlaczego trzy stare kobiety (Uważam, że jestem starą, bardzo młodą starą kobietą) i z jakąś taką roślinką chodzą. One mają na zegarku napisane pory roku i kiedy słońce zagląda i w którym miejscu ono się kładzie i ta roślinkę tak hodują. Potem sobie wymyśliłam, że one by mogły jeszcze działać, bo przeczytałam o bandzie kobiet, która kradnie chore, zaniedbane koty, czesze je i podrzuca z powrotem do ogrodu. Czyli to są koty prywatne jakieś. Potem pomyślałam sobie o takiej osobie, która gdzieś z menelami na złomowiskach kupowała od nich takie dobre klamki, dobre jakieś jeszcze cacka, które można spieniężyć i że ona to wszystko na jakieś bezdomne zwierzęta. A inna robi rauty, bo przeszwędała się przez Amerykę i tutaj okrada bogatych. Trochę taki Janosik. Takie jakieś trzy, bardzo kolorowe, bardzo określone postacie. Może gdzieś, wspólny kiedyś mąż, bo to jest bardzo prawdopodobne, prawda? Taki, co jedną rzucił dla drugiej, ale potem jak już umarł, to już one straciły do siebie…itd. I tak zaczęłam sobie fantazjować. Myślę sobie jak to by było gdzieś pozytywne, bo lepiej się wzorować na dobrych uczynkach, jakiś zwariowanych, kolorowych ludzi niż np. na reklamie Radia Kolor.(…)
– A jeśli bym zapytała o Pani wspomnienie o Agnieszce?
– Agnieszka była ze mną bardzo poplątana, związana, zrośnięta. Kiedyś powiedziała, że nie wiadomo czy ja jestem pomysłodawcą jej sztuk, czy ona czy jak to w ogóle jest. Pisywałyśmy do siebie dużo i lubiłyśmy do siebie pisywać, bo kiedyś pisywało się listy. One były prawdziwą literaturą.(…) To nadzwyczajna osoba ta Agnieszka mimo, że miała takie mroczne i słoneczne strony, ale tak człowiek powinien mieć i ona też to miała.(…) Rozeszłyśmy się gdzieś. Nasze drogi się rozeszły, bo ja bym jej nie umiała piosenek tych pięknych zaśpiewać, bo krzywą nutkę mam w gardle. A też z kolei już wszystko zagrałam co ona napisała. Ja to zagrałam wszystko, jak kiedyś się zastanowiłam, mówię Boże! Pierwszy jej musical " Niech no tylko zakwitną jabłonie", Krysia-traktorzystka, nawet moje imię miała. "Łotrzyce", Waleria, moje drugie imię, zresztą według takiego mojego pomysłu sztuka. "Dziś straszy", Agafia Demonowna, miałam psa Agafia, doga. Z Piotrem Szczepanikiem miałam tego psa, bo ja z mężczyznami to psy miewałam. Nie miałam dzieci. "Apetyt na czereśnie" zagrałam to z Piotrem Fronczewskim. Wszystkie, prawie wszystkie listy śpiewające i wszystkie piosenki, które człowiek z krzywą nutką może zanucić. To strasznie zrośnięte ze mną. To ja mam o czym myśleć.(..)I śpiewam w jej recitalu "Kartki z podróży". Ona do mnie kartki rymowane pisała i mam te kartki w "Haftowanych gałganach". Mam tam piosenki, które śpiewam np. Kaźmierz. Tam jest taki piękny czterowiersz, niebotycznie piękny:
"Kiedyś byłam lalką,
ale już mi się nie chce.
Wyjdź ze mną, proszę na balkon.
I kup mi od ptaka serce."
I dzwonię do Agnieszki i mówię " Napisz mi więcej. Co to taki kawałek takiego, kulawego wierszyka.?" I napisała i na kartce mi to przyniosła, na jej bibułkach. To mam już w głowie i nagrałam w tej złotej kolekcji. Wydali mi płytę, bo wszystkim wydawali, to mnie też CD wydali, w tej złotej kolekcji są piosenki Agnieszki. No i taka książeczka "Kolory" gdzieś leży. Jej piosenki są tam.(…) . Myśmy miały wspólną wyobraźnię i ja się taka czuję osierocona, ale ona mnie rzuciła dawno czyli ona mnie przygotowała do tego osierocenia.
Rozmawiałyśmy jeszcze długo o życiu, książkach, podróżach, mężczyznach, tajemniczej restauracji pod podłogą. Widziałam w domu przy Płatniczej różne cuda i dziwy: Psa kładącego się na ziemi i udającego, że nie żyje, kiedy pani Krystyna śpiewała "Umarł Maciek, umarł …", całującego swoją właścicielkę w nos kota, ciastowe, kolorowe lalki na ścianie, tęczowe, jak pajęczyny rozpostarte w oknach sypialni firanki, namalowanego przez panią Krysię skamlającego o odrobinę miłości psiaka z ogromnymi oczami i owiniętym o powrozem u szyi.
To było w czwartek. Dziś jest niedziela, a ja nadal jestem zaczarowana i cząstka mnie pozostanie taka. Mam nadzieję, że na bardzo długo.
Anna Gołda-Kopijer (Autor wywiadu)